Gdy rozpoczynałem korektę tego tekstu, nagle z radia rozległy się dźwięki uwertury do operetki Franza von Suppe zatytułowanej „Lekka kawaleria”. Zapewniam Czytelników, że nie ma lepszego tła muzycznego dla takiego tekstu. Jeśli tylko ktokolwiek ma taką możliwość, to na czas czytania niech odnajdzie melodię na YouTube lub gdziekolwiek indziej i niech jej słucha czytając, a zapewniam przeżycie będzie niesamowite. Melodia dość dobrze znana, a w połączeniu z wydarzeniami spod Rokitnej nabiera nowego blasku zdolnego rozbudzić wyobraźnię i dać nowe życie wielkim wydarzeniom sprzed 103 lat.
Legionowe reorganizacje
Zaczęło się niewinnie, od przeformowania II Brygady Legionów z wiosną 1915 r. w trzy związki taktyczne pod dowództwem odpowiednio: majora Januszajtisa, pułkownika Józefa Hallera i podpułkownika Bolesława Roji. Dowództwo nad całością z dniem 1 kwietnia 1915 r powierzono austriackiemu generałowi Ferdynandowi Kuttnerowi. Całość sił polskich II Brygady już 16 kwietnia 1915 r. skierowano na front karpacki, dokładnie na pogranicze Bukowiny i Besarabii, gdzie weszły w skład XI Korpusu austro-węgierskiej armii. To pogranicze było zarazem granicą między dwoma imperiami i dwoma zaborcami Rzeczypospolitej.
3. pułk Legionów rozlokowano pomiędzy wsiami Dobronowce i Toporowce, dobrze znanymi z ostatniej bitwy patriotów Kościuszki z 30 czerwca 1797 r. w trakcie tzw. Poruszenia Bukowińskiego brygadiera Joachima Deniski. Artylerię rozlokowano w Bałamutówce, a ułanów 3. szwadronu wokół wsi Rarańcza. 2. szwadron stanął w odległej o 10 km wsi Kotul-Ostrica.
W początkach czerwca 1915 r. przeprowadzono reorganizację również w szeregach jazdy i z obu polskich szwadronów sformowano II dywizjon kawalerii legionowej. Dowódcą 2. szwadronu został wtedy porucznik Jerzy „Topór” Kisielnicki, dowódcą 3. szwadronu porucznik Juliusz Klasterski. Całością dywizjonu dowodził rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz.
12 czerwca główne oddziały II Brygady wyszły z Rarańczy i stanęły nad brzegiem rzeczki Rokitnianki. Nad samą wsią i jej doliną dominowało wzgórze 255, na którym sterczały trzy wiatraki. Zza tych wiatraków artyleria rosyjska okładała niemiłosiernie legionistów gęstym ogniem, uniemożliwiając składny atak przez rzeczkę. Z II Brygadą sąsiadowały: z prawej strony oddziały pułkownika D. Pappa, z lewej 42. Dywizji Piechoty austriackiej, które od rana bez powodzenia szturmowały rosyjskie umocnienia wokół Rokitnej.
Rozkaz do szarży
Ten „brak sukcesu” zaczął zagrażać morale wojska, które nabierało przeświadczenia, że Rosjan nie da się pokonać w bezpośredniej walce. Panowało bowiem przekonanie, jeszcze od czasów Napoleona, że na własnej ziemi Rosjanie są nie do pokonania. To raczej z tym przesądem, niż z armią rosyjską należało się przede wszystkim uporać. Przy okazji rozprawić z mocno kłopotliwą artylerią. Dlatego jeszcze przed południem 13 czerwca rotmistrz Wąsowicz został wezwany do sztabu II Brygady, przed oblicze jej szefa sztabu, kapitana Vargasa. Ten nie chciał słyszeć o bezsensowności frontalnego ataku kawalerii na karabiny maszynowe, wobec strat jakie w tym czasie ponosiła piechota. W tej sytuacji rotmistrz mógł mu odpowiedzieć tylko: „tak jest” i odmaszerować. W grę bowiem wchodził już honor Polaków, którym chciano zarzucić tchórzostwo w obliczu wroga. Jedyne co mu pozostało, to oszczędzić jak najwięcej kawalerzystów jak tylko mógł. A mógł wiele. Obchodząc pozycje wroga od północy i szykując się do szarży od strony folwarku Bucz, odesłał on 3. szwadron do rezerwy, a spośród najmłodszych ułanów drugiego, sformował na prędce dziewięcioosobową „grupę zwiadowczą”, którą wysłał na wschód jako patrol w pobliże wsi Sankowce tak, aby byli oni dobrymi świadkami szarży pozostałych sił 2. szwadronu, który tuż za wsią Rokitną minął okopy 3. pułku i przy pierwszym z wiatraków skręcił gwałtownie w prawo i ruszył do szarży z północy na południe.
Do umocnień rosyjskich, złożonych z czterech linii okopów i zasiek było jeszcze około kilometra. Od rana bowiem 2. i 3. pułk usiłowały przejść rzeczkę i zdobyć pozycje nad Rokitną. Udało się to tylko na północnym skrzydle. Silny ogień ze wzgórza, o ponurej nazwie Mohyła, powstrzymał dalsze natarcie. Legioniści znaleźli się w opałach tym większych, że zawiodły oddziały austro-węgierskie na skrzydłach. Teraz trzeba było ratować swoich. Sławna szarża była bowiem zaledwie częścią bitwy o Rokitnę i należało ją jak najszybciej wykonać. Cztery linie wspomnianych okopów rozciągnięte były prostopadle do drogi, którą poruszał się szwadron.
Jeszcze przed szarżą, gdy rotmistrz Dunin-Wąsowicz powrócił z rozkazem ze sztabu, zażartował „ dobrze, że tej szarży nie zaczęliście beze mnie, a już się bałem, że się spóźnię”. Teraz na uwagę jednego z podkomendnych, że pusta przestrzeń jest niemal nie do przebycia, dobywając szabli miał zakrzyknąć do swoich: „Dla polskiej kawalerii nie ma przeszkód nie do przebycia” i ruszył do ataku, na czele szwadronu, złożonego z 62 ułanów. Pierwsza linia okopów nie była obsadzona i ułani przefrunęli niemal nad nią. Na drugiej linii rosyjscy żołnierze byli tak zaskoczeni, że zaczęli się masowo poddawać, ale nie było czasu, aby brać jeńców, co wykorzystali oficerowie rosyjscy, zagrzewając przerażonych żołnierzy do ponownej walki. Dopiero przy trzeciej linii szwadron poniósł pierwsze straty.
Rosjanie się poddają
Jako pierwszy padł wraz z koniem 17-letni ułan Bolesław Kubik, za nim padł trafiony w twarz porucznik Roman „Prawdzic” Włodek, potomek obrońcy Gwoźdźca z czasów bitwy pod Obertynem z 1531 r. Na trzeciej linii bronił się szablą i rewolwerem w dłoni dowódca „dwójki” Jerzy „Topór” Kisielnicki, zanim padł zakłuty bagnetami przez Rosjan. Rotmistrz Dunin-Wąsowicz stracił konia jak niegdyś Kozietulski w wąwozie Somosierra. Ranny w bok, wydał ostatni rozkaz „Naprzód, naprzód chłopaki, szarżować dalej!”. Ci, co zostali przy życiu i w siodłach, ruszyli dalej przez trzecią linię okopów, goniąc wroga i siejąc popłoch.
I tu dochodziło do masowego poddawania się Rosjan, którzy w geście uległości podnosili w obu dłoniach karabiny do góry. Gdy jednak zobaczyli szczupłość sił polskich, powracali do walki. To właśnie wtedy, zmylony pozornym poddaniem się, poległ od kuli rotmistrz Dunin-Wąsowicz.
Jego podkomendni cwałowali dalej, wypadając na tyły broniących się Rosjan i wywołując raz jeszcze zamęt i popłoch. Przed ostatnią, czwartą linią okopów posypał się grad pocisków rosyjskiej artylerii, która zaczęła ostrzeliwać również własne pozycje. Padli następni zabici i ranni. Zostało już tylko sześciu ułanów, którzy nie byli w stanie sforsować ostatniej przeszkody. Gwałtownie skręcili oni na zachód i przelatując wzdłuż pozycji rosyjskich dopadli pierwszych, zbawczych zabudowań Rokitnej. Tam też chronili się ranni i ci, co stracili konie.
Szarża trwała niecałe 15 minut. Gdy ułani powracali, wybiegł im naprzeciw gen. Kuttner, witając okrzykiem „Cześć bohaterom!”. Rzeczywiście, czegoś takiego jak front karpacki długi i szeroki nikt jeszcze nie widział. To samo jeszcze na polu bitwy mówili Rosjanie. Gdy tylko przekonali się, że Polacy byli zupełnie trzeźwi, od razu stwierdzili: „Jesteście bohaterami”.
Nie wszyscy wrócili
Zaczęto liczyć straty, które były bolesne, ale nie większe niż pod Somosierrą. Bezpośrednio na polu walki padło 15 ułanów, 26 było rannych, w tym dwóch zmarło w rosyjskiej niewoli. Ponieważ obaj mieli „ruskie” nazwiska: jeden „Ścibor” Sierhiejewicz – białoruskie, drugi Bazyli Janiszyn – ukraińskie, podejrzewano zatem, że skrócono im życie w niewoli, co powiększyło liczbę zabitych do 17. Dwóch było zaginionych bez wieści. Uznano ich za poległych, ale możliwe, że zginęli później gdzieś na Syberii.
Dowódca 2. plutonu, wachmistrz Zygmunt „Jagrym” Maleszewski, po amputacji nogi, został wymieniony jako inwalida na jeńca rosyjskiego. Kilku z wziętych do niewoli, dzielni koledzy ułani jeszcze w trakcie dalszej bitwy odbili. Tak ocaleli przed zsyłką ułani Jan Metsche i Andrzej Jakubowicz. Ułan Mieczysław Chwalibóg, trafił na Syberię. Tam wstąpił do 5. Dywizji Syberyjskiej i wraz z nią przebijał się na wschód. Pod Krasnojarskiem, w styczniu 1920 r. wraz z kapitulującą dywizją, raz jeszcze dostał się do niewoli, z której powrócił do Polski dopiero w 1922 r.
Pogrzeb poległych odbył się w Rarańczy, w dniu 15 czerwca 1915 r. Przewodniczył uroczystościom kapelan legionowy ks. Józef Panaś. Na trumnie dowódcy położono szkarłatne płótno z wyhaftowanym na nim orłem białym oraz ułańską czapkę i złamaną szablę, jak na grobie Wołodyjowskiego. Przy składaniu trumien do wspólnej mogiły odśpiewano im „Boże, coś Polskę” i oddano salut karabinowy. Przemawiali koledzy z pamiętnej szarży – wachmistrz Sokołowski i porucznik Kordecki. Wtedy to pierwszy z nich miał powiedzieć; „Poszli na okopy, by krwią poświadczyć miłość Ojczyzny. Niech wiedzą wszyscy – tu powtórzył – wszyscy! – patrząc w stronę Austriaków – wrogowie Polski, do jakich czynów żołnierz Polak jest zdolny”. Aluzja została zapamiętana.
Wydźwięk szarży
Wiadomość o szarży z jej barwnym opisem już w ciągu dwóch dni dotarła do Krakowa, Warszawy, a nawet Poznania i Wilna, i wywołała niespotykany w tej wojnie entuzjazm. Oto gigantyczne imperium, które trzęsło światem, przynajmniej na Wschodzie, legło pokonane brawurową szarżą Polaków. Przyznać należy, że była to zapowiedź wydarzeń z 1920 r. i wielkiej szarży, ostatniej w nowożytnej Europie, pod Komarowem, gdzie Polacy roznieśli na szablach słynną „Konarmię” bolszewików, czyli 1 Armię Konną Siemiona Budionnego. Zachętą do tamtej szarży, było zwycięstwo pod Rokitną.
Wielu badaczy zastanawiało się, czy realnie było to zwycięstwo, skoro nie doszło do przerwania frontu? Szarża uratowała z opałów dwa pułki legionowe i spowodowała, że wdarły się one do wioski, z której dnia następnego wycofali się Rosjanie. Ofensywa w Karpatach zakończyła się i tutaj podwójnym sukcesem. To nie dwumetrowej szerokości strumyk był przeszkodą. Była nią granica rosyjska, za którą stała cała potęga niezwyciężonego dotąd imperium. Polacy ten mit złamali, wyprzedzając to co miało stać się z Rosją w najbliższym już czasie, że porzuci broń jak w okopach pod Rokitną i wycofa się z wojny, pobita dwukrotnie: w 1918 r. przez Niemców i Austrię i w roku 1920 przez Polaków.
Pielęgnacja pamięci
W lutym 1923 r. na mocy porozumienia z Rumunią, której przypadły ziemie wokół Rokitnej, przeprowadzono ekshumacje szczątków 15 poległych ułanów i uroczyście pochowano je w Krakowie na Cmentarzu Rakowickim, a marszałek Piłsudski osobiście dekorował ich trumny Orderem Wojennym Virtuti Militari. Ustanowiono też oddzielny Krzyż Rokitniański. Posypały się liczne wiersze, broszury i artykuły. Powstały dzieła sztuki i utwory literackie. Edmund Słuszkiewicz napisał sztukę pt. „Rokitna – Nowa Samosierra”, która w 1938 r. stała się słuchowiskiem radiowym w Radiu Lwów. Na cmentarzu w Krakowie stanął pomnik z symboliczną trumną na wierzchu. Młodzież z Trzebnicy w stulecie szarży przypadające 2015 r. upamiętniła właściwe pole bitwy.
Sama zaś bitwa trafiła do licznych pieśni, w tym „Pieśni szwadronu Wąsowicza”, mającej formę żurawiejki:
„Nasz Wąsowicz, chłop morowy,
Zbił Moskali w Cucyłowej,
Odznaczył się szwadron drugi,
Wrażej krwi on przelał strugi”.
Wreszcie na Grobie Nieznanego Żołnierza, na jednej z tablic pojawił się w 1925 r. lakoniczny napis: „Rokitna 13 czerwca 1915”, który powrócił po 1990 r.
W 2015 r. pojechali pod Rarańczę i Rokitnę, uczcić stulecie szarży, entuzjaści historii i miłośnicy Karpat z świeżo założonego Stowarzyszenia Res Carpathica, którego głównym zadaniem jest zachować pamięć o Polakach w Karpatach, zwłaszcza tych Wschodnich i przedłużyć ją w kolejnych pokoleniach Polaków.
KUP E-WYDANIE