Początek XVIII stulecia był w dziejach stolicy zwiastunem pogłębiającej się anarchii politycznej. Rozrastały się frakcje sprzyjające interwentom zza Bałtyku i Petersburga, czego skutkiem były bezkarne przemarsze wojsk saskich, szwedzkich i rosyjskich, dokonywane przez nie grabieże i rozboje. W ich efekcie pogłębiała się bieda i głód, mnożyły się zaraźliwe choroby, nazywane dżumą lub pospolicie zaraźliwym powietrzem. Miasto broniło się przed nimi różnymi restrykcjami, by wspomnieć zakaz przyjmowania do pracy ludzi luźnych i ubogich, a także wylewania na ulice jakichkolwiek nieczystości, które w okresie letnim były powodem nieznośnego fetoru oraz powstawania zarazków przenoszonych do domów przez setki szczurów i robactwo.
Pomór
Od roku 1707 w wyniku epidemii chowano codziennie dziesiątki zmarłych, po ulicach krążyli odporni na zarażenie kopacze, którzy wywozili zwłoki poza rogatki Nowego Miasta. Systematycznie pustoszały domy, z klasztorów wyjeżdżali na wsie zakonnicy. Olbrzymi kościół dominikanów zamarł na dłuższy czas wskutek śmierci ostatniego domownika. Radę miejską stanowiło trzech rajców, dwóch ławników i trzech gminnych, a służbę medyczną pełnili dwaj medycy, lecz i oni wkrótce zaprzestali tych czynności i podzielili los zadżumionych. Doraźną pomocą służyło Bractwo św. Benona i Rocha, które z chwilą narastania epidemii zarządziło różnorakie pokutne nabożeństwa, procesje i opiekę nad chorymi. Do akcji samarytańskiej włączyli się członkowie działającego przy kościele Ducha Świętego Bractwa Pięciorańskiego, kierowanego przez paulinów. W konwencie z ośmiu ojców pozostali dwaj młodzi idealiści do obsługi chorych w Szpitalu Ducha Świętego, ale po kilku tygodniach obaj zmarli.
Pod twoją opiekę
W nastroju strachu i bezsilności odwoływano się do różnych praktyk religijnych, które miały powstrzymać gniew Boży. Przywoływano orędownictwa Matki Bożej Łaskawej, świętych Sebastiana i Rocha, bł. Ładysława, Stanisława Kostkę i innych. W kościele paulinów odwoływano się do św. Walentego i Pawła Pustelnika, który pobożnemu stolarzowi Wojciechowi zalecił w widzeniu czterdziestodniowe nabożeństwa i praktyki pokutne. Podjął je po pewnym czasie przeor Innocenty Pokorski, który czując się winnym śmierci dwóch wspomnianych współbraci, podjął ekspiację, wyznaczoną na dzień 31 sierpnia, podczas której sam zobowiązał się, że w każdy Adwent i Wielki Post będzie pościć o chlebie i wodzie, co praktykował do końca swego długiego życia. W podobnym nastroju trwali członkowie Bractwa Pięciorańskiego, wśród których zrodziła się idea odbycia błagalnej pielgrzymki na Jasną Górę. Nie była ona czymś nowym, bo (jak zanotował o. Pokorski) w 1709 r. mieszczanin Franciszek Andrychowicz po utracie trojga dzieci pospieszył do Częstochowy, by uprosić zdrowie dla reszty rodziny i podziękować za ocalenie siebie i syna. Inny mieszczanin, Szymon Cichowski, w 1711 r. za ocalenie z epidemii zaniósł w pielgrzymce srebrne wotum. Bractwo Pięciorańskie podjęło decyzję ufundowania błagalnego wotum, które zamierzano złożyć w dniu 2 lipca 1711 r. Tymczasem z powodu opóźnienia prac snycerza, przeor Pokorski w liście z 22 lipca prosił prowincjała o. Konstantyna Moszyńskiego o łaskawe przyjęcie pątników i udzielenie im swojego błogosławieństwa. Informuje o tym chaotyczna, rylcem zapisana łacińska inskrypcja na odwrocie tablicy, że „o. Julian Płoński oddał to wotum 26 lipca”.
Pierwsza pielgrzymka u celu
Tę datę, 26 lipca 1711 r., przyjmuje się jako dzień wejścia pierwszej pielgrzymki ze stolicy w podwoje jasnogórskiej kaplicy. W niedzielę, w podniosłym nastroju 20 mężczyzn, członków Bractwa Pięciorańskiego, pod przewodnictwem starszego brata Antoniego Gromadzkiego i o. Płońskiego, przeszło z zapalonymi świecami z kościoła św. Barbary na Jasną Górę, gdzie na ołtarzu cudownego obrazu złożyli wotywną tablicę. Ich wejście i zachowanie obserwował przebywający w klasztorze prymas Stanisław Szembek, który miał powiedzieć: „Godny pochwały jest lud ślubujący, lecz nie mniej zakon do tego zachęcający”.
Zachowane do dzisiaj srebrne wotum, o wymiarach 68x59 cm, trybowane i grawerowane, zapewne dzieło toruńskiego złotnika Johana Christiana Bröllmana, na pierwszym planie prezentuje postać Ducha Świętego jako patrona warszawskiego kościoła, pod nim wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, niżej postacie świętych wyliczonych w dedykacji, a pod spodem szeroką makietę kościoła na tle panoramy starej Warszawy, pod nią herb miasta w postaci leżącej Syreny i rozrzucone na poboczach ludzkie zwłoki. W szerokim kartuszu wkomponowano łacińską dedykację, która w tłumaczeniu na język polski brzmi następująco: „Miłosierny Panie, czcząc Przenajdroższe Pięć Ran Twoich, a także Zasługi Najchwalebniejszej Dziewicy i Matki Twojej Maryi na Jasnej Górze w Polsce, wsławionej cudami i zwycięstwami, a także czcząc świętych patronów naszych Pawła Pierwszego Pustelnika, Walentego, Józefa, Stanisława Szczepanowskiego, Stanisława Oporowiusza, Anioła Stróża, Katarzynę, Barbarę, Rozalię i innych świętych, abyś nie oddalił od nas w tej zarazie miłosierdzia Twego – Konfraternia Pięciorańska Pana naszego Jezusa Chrystusa w kościele Ducha Świętego braci zakonu s. Pawła I Pustelnika w czasie zarządzania dostojnego pana Antoniego Gromadzkiego spośród dwudziestu mężów tejże konfraterni – ślubuje oddawać cześć Twojej nieśmiertelności, goręcej czcić Rodzicielkę Twoją przez tę wspólnotę z drugiego miasta Warszawy Roku Pańskiego 1711 dnia 2 lipca”. Po złożeniu wotum w kaplicy postanowiono odbywać pielgrzymkę każdego roku. Ciężar ten przyjęli na siebie członkowie Bractwa Pięciorańskiego. Opisywali oni szczegółowo wszystkie praktyki i nabożeństwa w swojej kronice, podobno „prawdziwej skarbnicy wiadomości doby saskiej”, niestety skradzionej z Archiwum Łódzkiego już po ostatniej wojnie. Oglądał ją wcześniej Julian Bartoszewicz i na jej podstawie zanotował słowa szczególnego uznania dla osoby głównego promotora Bractwa, o. Innocentego Pokorskiego, pisząc, że „był on nauczycielem, apostołem i opatrznością; wszyscy go znali i kochali […]. Skarby miłosierdzia i miłości bliźniego on jeden budził, natchnął i zapalał. Koło niego grupowało się wszystko: panowie, lud, bogaci i ubodzy. Trafił wszędzie i umiał pukać do serc, a poświęcenie się jego granic nie miało”.
Tradycja pielgrzymowania przetrwała zmienne koleje dziejów
Po długiej ciszy i nieznanych epizodach pielgrzymowania Bractwa Pięciorańskiego do Częstochowy, już w kadłubowej Polsce, w 1792 r., w lesie koło Świętej Anny w pow. radomszczańskim, pątników zaatakowała zgraja Kozaków lub Prusaków, którzy wycięli ich w pień. Fakt ten wzbudził nie tylko odrazę do okupantów, lecz wzmógł nastroje patriotyzmu i pragnienie odzyskania wolności, czego symbolem w 1820 r. był dar pielgrzymów w postaci korony na skronie Matki Bożej w cudownym wizerunku. Pielgrzymki z Warszawy rosły w liczbę z każdym rokiem. Dla zmylenia władz carskich już w pierwszej połowie XIX stulecia zostały utworzone dwie inne kompanie wyruszające w różnych odstępach czasu i z innych kościołów. Tradycyjna pielgrzymka z kościoła Ducha Świętego wychodziła 6 sierpnia, inne (m.in. z warszawskiej Pragi) w terminie lipcowym. Zmieniał się również styl pielgrzymowania i przekrój społeczny pątników – dominowali mieszczanie i chłopi, nie brakowało drobnych ziemian i inteligencji, której przedstawicielem w 1894 r. był Władysław Reymont, autor pierwszego reportażu, pisanego w duchu obojętnej religijnie obserwacji. Różny też był charakter praktyk religijnych – uzależniony od mentalności duchowej przewodników świeckich czy księży. M.in. dzięki obecności ukrytych zelatorek bł. Honorata Koźmińskiego, pielgrzymki nabierały swoistego patriotyzmu i społecznego wymiaru. Pojedyncze grupy liczyły nieraz po kilkaset osób, niektóre dochodziły nawet do 3 tys. Wg ostatnich obliczeń w latach 1864–1914 ze stolicy przybyło 575 grup w liczbie 132 549 osób. Pątnicy warszawscy odcisnęli bezsprzecznie swoiste piętno na profilu duchowym pielgrzymstwa przełomu XIX i XX w. Wnosili przede wszystkim nastrój stołecznego miasta, w którym zdawały się dominować zrywy wolnościowe obok oficjalnych modlitw i pokutnych praktyk, co wyrażały stosowne chorągwie, emblematy na szatach i zakazane pieśni. Był to czas prezentowania Jasnej Góry jako „niezdobytej twierdzy maryjnej” i centrum budzenia ducha w różnorakiej twórczości literackiej oraz artystycznej, gdzie wątki historyczne scalały się z wolą odrodzenia rozbitego państwa i Narodu. Przejawem tego było m.in. umiejętne splatanie tajemnic Męki Chrystusa z cierpieniami Narodu. Dzięki temu pod koniec XIX w. grono stołecznych polityków uzyskało zgodę na zbudowanie poza wałami fortecy 14 monumentalnych stacji Drogi Krzyżowej. To warszawiacy jako pierwsi zareagowali na kradzież w 1909 r. sukienek i koron z cudownego obrazu. Na Jasną Górę przybył wtedy ks. Jan Siemiec, aby w geście ekspiacji sprowadzić do będącego na ukończeniu kościoła Najświętszego Zbawiciela kopię obrazu, w nadziei stworzenia na Mokotowie drugiego po świątyni Ducha Świętego miejsca czci Królowej Polski. Uroczysty ingres obrazu, 8 grudnia 1909 r., był jednym z silnych impulsów integrujących mieszkańców stolicy z resztą Narodu, ponad kordonem rosyjskim, pod patronatem Matki Bożej. W tym nastroju narastały pierwsze partykularne i grupowe ślubowania oraz wzmożone pielgrzymki, które budziły ducha patriotyzmu przeciw falom socjalistycznych idei dezintegrujących społeczeństwo. Szczególnie ważnym wydarzeniem było pierwsze spotkanie pielgrzymstwa z Mazowsza, Małopolski i Wielkopolski ze Ślązakami, którzy podnosili akurat broń przeciw demonstrowaniu „odrębności narodowej”. Masowe pielgrzymki z trzech zaborów dawały zatem poczucie jedności ducha i braterstwa, którego nie można było doświadczyć gdzie indziej, tylko w jasnogórskim zgromadzeniu wiernych w całej odradzającej się nowej Rzeczypospolitej. Pielgrzymki ze stolicy na Jasną Górę miały swój folklor, siłę przebicia i niepowtarzalny patriotyzm, którego nie złamał knut niemieckich represji ani ludobójczy system komunizmu. Wbrew zakazom kilkanaście osób przedzierało się każdego roku przez kordony gestapo. W czasach reżimu komunistycznego w 1963 r., mimo fikcyjnych upomnień sanepidu (z powodu rzekomej epidemii ospy) i przestrogi „prześwietnej warszawskiej kurii” – kilkuset śmiałków dotarło do Częstochowy bez objawów infekcji, choć z wezwaniami na kolegia milicyjne lub z pokwitowaniem za opłacone mandaty. Ostatnie lata Wielkiej Nowenny (1957–1966) i Jubileusz Jasnogórski niosły wiernym nadzieję. Był to bowiem niezwykły renesans kultu Matki Bożej, wsparty autorytetem Prymasa Tysiąclecia. Kard. Stefan Wyszyński na Jasnej Górze – jak w Arce Noego – jednoczył Naród do nowych zadań, realizowanych później w chrześcijańskiej „Solidarności”. W roku 1982 – roku ostatniej mojej pielgrzymki – prowadziłem grupę XVI, która liczyła ok. 1 500 osób, a cała pielgrzymka – ponad 52 tys. Ach, cóż to był za duch, cóż za jedność! To była zespolona wiara w kres nieludzkiego systemu przeżywającego agonię. O naprawienie krzywd i błędów nadal modlą się pielgrzymi, przemierzając utarte i nowe szlaki do Matki, która dana jest nam ku obronie. Jak w pierwszej warszawskiej pielgrzymce modlili się o oddalenie skażonego powietrza, tak obecnie w trudzie pielgrzymstwa błagają Boga o zakończenie niszczycielskiej polityki wiodącej do zaprzedania państwa w nową niewolę.
KUP E-WYDANIE