Ten świetny publicysta, konserwatysta i monarchista, redaktor „Słowa” wileńskiego (1922–1939) nazajutrz po tym, gdy 17 września 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła na terytorium Polski, przekroczył granicę z Litwą. Na emigracji pozostał 17 lat. W wojennym Paryżu w 1940 r. redagował efemeryczną, jak się okazało, mutację „Słowa”. Gdy kilka miesięcy po klęsce Francji dotarł do Londynu, chciał znowu wydawać własne pismo, ale odmówiono mu przydziału papieru na tygodnik. Postanowił wówczas drukować broszury. Był równocześnie ich autorem i redaktorem, sam też zajmował się korektą i kolportażem. Do końca wojny wydał 36 broszur, a później jeszcze 15.
Po układzie Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r., wytykając niedomówienia w sprawie granicy wschodniej czy użycie terminu „amnestia” wobec Polaków zwalnianych z sowieckich więzień i łagrów, stał się zdeklarowanym krytykiem rządu gen. Władysława Sikorskiego. Jeszcze ostrzej za ugodową politykę wobec Związku Sowieckiego oraz uleganie presji Anglików atakował Stanisława Mikołajczyka. O nowym premierze pisał wprost, że to sprzedawczyk i agent, a jego rząd, który odstąpił od trwania przy granicy ryskiej, nazywał rządem „Targowicy londyńskiej”.
Kolejny tom dzieł
Po zakończeniu II wojny światowej Cat pozostał na emigracji. Był żarliwym obrońcą ziem wschodnich, legalizmu i niezależności emigracyjnej polityki. Stał się też uczestnikiem wewnątrzemigracyjnych sporów, do których sam się zresztą przyczyniał. Zarzucał Anglikom zdradę i niedotrzymanie sojuszniczych zobowiązań. Amerykanów oskarżał o instrumentalne traktowanie sprawy polskiej. Takie poglądy wyrażał na łamach tygodnika „Lwów i Wilno”. Obszerny wybór publicystyki Cata z tego okresu przynosi kolejny tom jego pism wybranych: Stanisław Cat-Mackiewicz, „Chciałbym przekrzyczeć żelazną kurtynę”, „Lwów i Wilno” 1946–1950, Kraków 2016.
Trochę szkoda, że redaktor tego przedsięwzięcia Jan Sadkiewicz pominął teksty Mackiewicza poświęcone kłótniom w „polskim” Londynie. Patrząc z perspektywy czasu, to pewnie był „ślepy zaułek historii”, ale jednak kawał emigracyjnej epopei, a kąśliwe pióro Cata potrafiło boleśnie ugodzić. W ferworze walki zaangażowany publicysta nie szczędził bowiem razów.
Po jednym z takich publicystycznych wypadów Mackiewicz zmuszony był zamknąć swoją trybunę. Na początku 1950 r. na łamach „Lwowa i Wilna” Cat napisał o Tadeuszu Zawadzkim (później znanym publicyście historycznym, używającym przybranego nazwiska Żenczykowski), że to „były szef propagandy Ozonu, czyli swego rodzaju Goebbels obozu sanacyjnego” (notabene nie ostatni to Goebbels w polskiej debacie publicznej). Zawadzki-Żenczykowski oskarżył Mackiewicza o zniesławienie, wytoczył mu proces przed angielskim sądem i sprawę wygrał. Cat miał mu wypłacić 4 tys. funtów jako zadośćuczynienie, kwotę wówczas ogromną. Oskarżyciel nie domagał się egzekucji wyroku, mając świadomość, że Mackiewicz nie jest stanie wypłacić zasądzonej kwoty, ale pismo jadowitego publicysty niebawem przestało się w rezultacie ukazywać. Wspomnianego artykułu, niestety, nie znajdziemy w niniejszym wyborze.
Jacy tam sojusznicy…
Tytuł Mackiewiczowego tygodnika niejako określał jego charakter i tematykę. Sprawa Lwowa i Wilna czy szerzej Ziem Wschodnich (dziś nazywamy je Kresami, ale wówczas kresy to były tereny leżące na wschód od granicy ryskiej) stała się dla redaktora i publicysty wręcz głównym kryterium politycznego podziału. W zerowym numerze „Lwowa i Wilna” Cat pisał: „Dziś dzielą się dla nas obywatele na tych, którzy chcą Wilnu i Lwowowi zwrócić wolność i którzy wszystkie inne względy podporządkowują temu wielkiemu celowi, i na tych, którzy chcą Lwów i Wilno dla rzekomego »dobra całej Polski« oddać Sowietom. Tych pierwszych wzywamy do współpracy, tych drugich będziemy zwalczać z całą zawziętością”. Innym razem stwierdził: „Nikt nam nie wyrwie przywiązania do swego kraju. Ojczyzna to właśnie ziemia, której nie wolno się wyrzekać”. Miał nadzieję, że w przyszłości Polacy wrócą jeszcze do wolnego Wilna i wolnego Lwowa. On umiłowanego Wilna nie zobaczył już jednak nigdy.
Dwa miesiące przed pierwszymi po zakończeniu II wojny wyborami, które jak zapowiadali w Jałcie przywódcy „wielkiej trójki” miały być wolne, Mackiewicz nie miał żadnych wątpliwości, że zostaną one sfałszowane, „a w obronie uczciwego głosowania Anglia i Ameryka albo całkiem nie zabiorą głosu, albo stękną coś platonicznego, co nie będzie miało żadnych skutków realnych”. Niedaleka przyszłość potwierdziła jego opinię.
O idei federacji państw Europy Środkowo-Wschodniej pisał z ironią, że to „koncepcja arcysympatyczna, choć tkwiąca w dalekich obłokach”. Innym razem dowodził, że Europa Środkowo-Wschodnia w końcu 1946 r. to „szereg państw nieszczęśliwych i pokonanych”. Zastanawiając się nad ich siłą, stwierdził brutalnie: „Szereg kalek leżących na szosie nie może zepchnąć do rowu nadjeżdżającej kolumny pancernej. Kumulacja zer sił nie daje jeszcze siły”.
Jako realista przypominał zresztą, że najpierw należy Europę Środkowo-Wschodnią oswobodzić, a dopiero później można ją urządzać. Sceptycznie oceniając ideę Międzymorza, był gorącym orędownikiem zjednoczenia całej Europy. Polska – twierdził – mogła być wolna tylko w wolnej i zjednoczonej Europie. Wytykając innym polityczny idealizm, sam tworzył jednak idealistyczne konstrukcje.
Aktualny i dzisiaj
Nie ukrywał podziwu dla angielskiej polityki i instytucji wyspiarzy. Choć uważano go za czołowego anglofoba, sam o sobie pisał: „żadnym anglofobem nigdy nie byłem i nie jestem”. Narzekał na angielską kuchnię, ubiory, sztukę i architekturę, Londyn był dla niego brzydszy od Warszawy, ale jak podkreślał w Europie „jest jeden kraj rządzony doskonale, to jest Anglia”. Wszystko, co dotyczy spraw publicznych, organizacji politycznej, stosunku urzędnika do obywatela i na odwrót, było w Anglii „wspaniałe, niezrównane, niedające się nawet porównać do poziomu państw kontynentalnych Europy”. Również polityka zagraniczna Londynu, amoralna i cyniczna, ale „jakże dbała o interesy narodowe, jakże trzeźwa” – pisał z niekłamanym zachwytem.
O mądrości rządów angielskich i lekkomyślności Polaków świadczyć miało porównanie strat wojennych obu państw, choć to stwierdzenie abstrahujące przecież od geopolitycznych uwarunkowań.
Uświadamiał Mackiewicz rodakom rzecz wydawałoby się oczywistą: że interesów polskich nie należy utożsamiać z interesami angielskimi ani amerykańskimi. Porównując politykę i postawę Zachodu oraz Polski podczas wojny, stwierdził: „Oni wychodzą na oszustów, my – na durniów”. Już po wojnie, dopominając się o podmiotowe traktowanie Polski, ze smutkiem konstatował: „Ameryka nie chce mieć polskich kontrahentów, a chce mieć tylko polskich agentów”. Te historyczne już dziś boje Cata mają nadspodziewanie aktualny charakter.
Jak mantrę powtarzał tezę, że „polityka to sztuka osiągania rzeczy osiągalnych”. Piętnował hurapatriotyczne frazesy, miłe polskiemu uchu: „Nie ruszymy z miejsca – przekonywał – jeśli nie wytępimy u nas terroru patriotycznego frazesu”. W innym miejscu wyrzucał rodakom: „nienawidzimy trzeźwych koncepcji politycznych, a kochamy frazes”.
Polską politykę z okresu II wojny określał jako błędną, zgubną i tragiczną. Wielokrotnie krytykowane przez niego powstanie warszawskie było tylko logicznym następstwem takiej polityki. Zawsze jednak podkreślał bezprzykładne bohaterstwo powstańców. Warszawa – jego zdaniem – wręcz „pobiła rekordy bohaterstwa”, tylko że nie przyniosło to Polsce żadnych korzyści politycznych. W trzecią rocznicę tego „nierozsądnego” i „szkodliwego” zrywu stwierdził, „ale aby go nie było, Polacy musieliby przestać być tym, czym są. Fatalne skutki powstania Warszawy odczuwać będziemy długo… dumni z niego będziemy zawsze”.
Ten wydawałoby się bezduszny realista dwa lata później wyznał przecież: „Jakże żałuję, że nie biłem się razem z żołnierzami Warszawy, w tej – z punktu widzenia strategii, nauki militarnej, polityki i zdrowego sensu wreszcie – najbardziej beznadziejnej operacji wojennej”. Po co – pytał prowokacyjnie innym razem – Stalin miał ratować Warszawę, gdy chciał mieć Polskę uzależnioną od siebie i łatwą do rządzenia?
Czekać, czekać, czekać
Podważając polityczny sens konspiracji w okresie II wojny, również później nie wzywał rodaków do walki zbrojnej. Na początku 1947 r. tłumaczył: „Walki leśne z Rosjanami w kraju nie dają nam nic, kosztują nas dużo. Są one politycznie podobnie bezużyteczne jak walki bohaterskiej Armii Krajowej za czasów okupacji niemieckiej lub bohaterskie samozniszczenie Warszawy”.
Z jeszcze większym zapałem krytykował „samobójczą” politykę Józefa Becka w przededniu II wojny światowej. Wytykał ministrowi spraw zagranicznych, że nie zorientował się, iż bezwartościowe w gruncie rzeczy gwarancje brytyjskie z 31 marca 1939 r. są prowokacją mającą odciągnąć Hitlera od ataku na Zachód, a skierować go na Polskę: „Wiadomo było – pisał w swoim stylu Cat – że Hitler rzuci się na świat jak wściekły pies na przechodnia”.
Przedstawiając sytuację sprzed wojny, użył plastycznego porównania: „Oto szereg ludzi napadniętych przez wariata, o którym wiadomo jednak, że ma tylko pięć kul w swoim pistolecie. Może zastrzelić tylko tych, do których wymierzy w pierwszej kolejności, potem następni go obezwładnią”. Usilnie przekonywał więc rodaków, że „prawdziwe zwycięstwo polega na posiadaniu sił w chwili końca wojny”.
Sam, gdy wojna się skończyła, na pytanie co robić, odpowiadał enigmatycznie: hasłem kraju powinno być przetrwać, hasłem emigracji czekać i nie dać się nikomu (także Zachodowi) prowokować. „Nasza polityka – twierdził innym razem – powinna polegać nie na działaniu, lecz na czekaniu”. Nie precyzował jednak, jak długo można czekać. Miał przecież świadomość, że przez okupację sowiecką (a ówczesny stan był według niego zakamuflowaną okupacją sowiecką) „nie »przechodzi« się tak łatwo jak przez most na Wiśle”. Rodakom w kraju zalecał: „spokój, spokój i jeszcze raz spokój”, czy tego nie oczekiwali również komuniści? Czy nie było to także świadectwem niemożności i bezsiły Polaków?
Równocześnie rozwiewał nadzieje na jakąkolwiek pomoc Zachodu: „Pomocy nie otrzymacie – uświadamiał brutalnie rodaków w kraju – zostaniecie znów sami, odosobnieni, opuszczeni, nie róbcie więc żadnego nowego powstania Warszawy”. To realizm czy krecia robota? Trzeźwa ocena sytuacji czy sianie defetyzmu, pogłębianie beznadziei?
Błądził czasem
Krytykował emigrację, że nie stworzyła programu politycznego prowadzącego do odzyskania przez Polskę niepodległości. Przekonywał, że w przyszłej wojnie Polska powinna pozostać neutralna. Tylko czy to było możliwe? Realistycznie oceniał, że wojny w najbliższym czasie nie będzie, bo obie strony (Amerykanie i Sowieci) tej wojny nie chciały.
Odsuwanie wojny w czasie uważał zresztą za wielki błąd Amerykanów, którzy czekają aż Sowieci się uzbroją. Stany Zjednoczone przyrównywał do krowy, „która żuje trawę i patrzy, jak rzeźnik ostrzy nóż, którym ma ją zarżnąć”. Felietonowy styl, atrakcyjny dla czytelników, nie zawsze dodawał jednak powagi wywodom komentatora.
Choć w ocenie sytuacji odwoływał się do realizmu i trzeźwej analizy, mylił się niejednokrotnie. Po blokadzie zachodniego Berlina w 1948 r. zapowiadał, że Stalin łatwo odniesie kolejne zwycięstwo nad Zachodem, że Berlin jest już przegrany. Po schizmie Tity przepowiadał sowiecką interwencję czy wręcz wojnę: „Musi się to skończyć jakąś rozgrywką na szerszej płaszczyźnie”, a Tito „tak czy inaczej, musi być zlikwidowany”. Pesymistycznie oceniał jesienią 1948 r.: „Jedynym naprawdę aktywnym mocarstwem na świecie, panem pola, jest dziś Rosja”.
Przestrzegając wielokrotnie przed prowokacjami, sam uwielbiał prowokować. Zastanawiając się w końcu 1949 r. w jednym z artykułów, kto był najwybitniejszym politykiem podczas niedawno zakończonej wojny, „ponad wszelką wątpliwość” wskazał na Józefa Stalina. Musiał przecież przewidywać, że to będzie oburzać wielu emigrantów. Mackiewicz chciał być obrazoburcą, chciał iść pod prąd. Może to było i pozostało największą siłą jego niewolnej od sprzeczności publicystyki?
Przestrzegając przed prowokacjami, sam prowokował. Zastanawiając się, kto był najwybitniejszym politykiem II wojny, „ponad wszelką wątpliwość” wskazał Stalina
Nie ukrywał podziwu dla angielskiej polityki i instytucji wyspiarzy. Choć uważano go za czołowego anglofoba, sam o sobie pisał: „żadnym anglofobem nigdy nie byłem i nie jestem”