Odwiedziłam Wiesława Uchańskiego, prezesa Iskier od blisko 30 lat. To dzięki jego staraniom dorobek wydawnictwa i pamiątki po wielkich Polakach zostały przeniesione do nowej siedziby. Obecnie lokal oficyny mieści się przy Alei Wyzwolenia 18. Z salonu, w którym czas zatrzymał się w dwudziestoleciu międzywojennym, wychodzi się na ogromny taras, z którego widać nie tylko wieże kościoła Najświętszego Zbawiciela, ale całą okazałą budowlę, która jest perłą architektury tej części Warszawy. Klimat dawnego pomieszczenia wydawnictwa Iskry z mieszkania Boya-Żeleńskiego przy ul. Smolnej 11 ma swoją duchowość w nowym miejscu.
Spadkobiercy Władysława Kopczewskiego, założyciela tygodnika „Iskry”, są zadowoleni z kontynuowania tradycji wydawniczej przez obecnego prezesa. Oficyna istnieje od 1952 r. (wydzielona z wydawnictwa „Książka i Wiedza”) jako Państwowe Wydawnictwo Młodzieżowe Iskra, następnie Państwowe Wydawnictwo Iskry, wydawca literatury dla dzieci i młodzieży. Od 1992 r. jest prywatnym wydawnictwem. Przez 62 lata działalności Wydawnictwo Iskry mieściło się w dawnym warszawskim mieszkaniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Od 2014 r. siedzibą wydawnictwa jest lokal przy al. Wyzwolenia.
Para pasjonatów
Nie byłoby Iskier, gdyby nie spotkanie i wzajemne zauroczenie Anny i Władysława. To pomiędzy nimi zaiskrzyło w 1921 r., na dwa lata przed założeniem tygodnika „Iskry”. Podobno zaczęło się od spotkania i krótkiej rozmowy tych dwojga w Państwowym Instytucie Pedagogicznym w Warszawie. Anna Pawłowska, młoda nauczycielka z tytułem doktora filozofii uzyskanym na Uniwersytecie Jagiellońskim, przybyła z rodzinnego Żytomierza do Warszawy i rejestrowała się w Państwowym Instytucie Pedagogicznym, aby otrzymać pracę. Jej rozmówcą był Władysław Kopczewski, nauczyciel, a także dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta, działacz oświatowy, pełniący w Instytucie Pedagogicznym funkcję wicedyrektora oraz sekretarza Rady Naukowej.
„Ojcu marzyło się stworzenie pisma dla młodzieży. Pisma odpowiadającego potrzebom chwili: Polski odradzającej się, potrzebującej nowych młodych sił, młodzieży szanującej przeszłość, lecz wybiegającej myślą, wyobraźnią i wiedzą ku przyszłości. Tytuł »Iskry« zaproponowała Anna, która stała się osobą bliską sercu Władysława i entuzjastką jego edytorskich zamierzeń. 26 czerwca 1923 r. rankiem podczas rozmowy padło słowo iskry i po kilku godzinach tytuł został zatwierdzony przez wydawców. Pierwszy numer Tygodnika »Iskry« ukazał się 6 października 1923 r., a Anna i Władysław wzięli ślub 1 grudnia także w tym roku. Dewizą nowego periodyku było hasło: »Uśmiechnij się« (amerykańskie keep smiling). Tygodnik w dwudziestoleciu międzywojennym wywarł wpływ na kilkanaście roczników gimnazjalnej i licealnej młodzieży” – wspomina Jan St. Kopczewski, syn Władysława, w publikacji „Iskry… Było kiedyś takie pismo” (Warszawa 2009).
Władysław Kopczewski od 1912 r. pracował w „Kurierze Polskim”, gdzie do 1920 r. kierował działem teatralnym. W latach 1913-14 sprawował również funkcję sekretarza redakcji czasopisma „Polska Scena i Sztuka”, współpracował też z czasopismem „Przyjaciel Młodzieży” do 1914 r. Miał więc nie tylko przygotowanie merytoryczne, ale także redaktorskie do kierowania nowym tygodnikiem.
Trzy okresy świetności
Historię tygodnika „Iskry” można podzielić – biorąc pod uwagę sytuację ekonomiczną redakcji – na trzy okresy. Okres I – „złoty” – to lata 1923-26, od debiutu w warunkach sprzyjających rozwojowi pisma zapewnionych przez Książnicę-Atlas, do jej wycofania się z wydawania „Iskier” z powodu nieopłacalności.
Okres II – „srebrny” – to lata 1927-33. Przed likwidacją ratuje „Iskry” decyzja redaktora, Władysława Kopczewskiego, który od grudnia 1926 r. podjął się również roli wydawcy odpowiedzialnego nie tylko za stronę merytoryczną, lecz także finansową. Redaktor-wydawca zmagał się z deficytem, zmuszony do coraz bardziej drastycznych oszczędności, m.in. zmniejszenia personelu oraz przeniesienia redakcji i administracji do skromnego lokalu w wydzielonej części własnego mieszkania (wrzesień 1932 r.).
Okres III – „brązowy” – to lata 1934-39. Był to czas pogłębiających się kłopotów finansowych, z których ratuje redakcję zdobywający coraz większą popularność i dający dochód Kalendarz „Iskier”. W tym czasie szata edytorska czasopisma była coraz skromniejsza (od 1934 r. nie pojawiały się już kolorowe okładki). Rekompensatą dla czytelników miał być czterostronicowy dodatek powieściowy, ale i on znikł w roczniku 1937-1938. Mimo to cena pisma nie ulega podwyżce od 1925 r. aż do ostatnich numerów w 1939 r. (egzemplarz kosztował 45 groszy).
„Pismo w ciągu 16 lat istnienia ulegało istotnym przemianom. Zmieniał się warsztat dziennikarski, autorzy i zawartość pisma, a także ogólna »tonacja«. Upraszczając, można powiedzieć, że »Iskry« w pierwszej połowie działalności miały charakter przyjacielsko-familijny, tradycyjno-patriotyczny, natomiast w latach późniejszych, szczególnie po roku 1934 stawały się bardziej obywatelskie, bliższe współczesności. Można sądzić, że wynikało to z przemian, jakim ulegały kolejne roczniki młodzieży w dwudziestoleciu międzywojennym. Nadeszły czasy, kiedy już młodzież gimnazjalna /licealna/ wkraczała w sferę spraw dorosłych. A więc »Iskry« starały się być łącznikiem, przewodnikiem wprowadzającym czytelników w bieżące życie kraju i świata” (Jan St. Kopczewski „»Iskry«… Było kiedyś takie pismo”).
Nienasycenie…
Czy pięciotysięczny nakład tygodnika „Iskry” był za niski w stosunku do liczby potencjalnych czytelników? Jak wynika ze statystyk z lat 30. ub. wieku, w tym czasie w szkołach średnich ogólnokształcących różnego typu uczyło się 200 tys. uczniów. To dawało jeden egzemplarz tygodnika na 40 uczniów. Natomiast w szkołach powszechnych uczyło się około 4,8 mln uczniów. Łączny nakład „Płomyka” i „Płomyczka” wynosił w najlepszych latach przedwojennych to 200 tys. egz. – czyli egzemplarz jednego z tych czasopism na 24 dzieci.
Władysław Kopczewski jako redaktor był niezmiernie kreatywny. W 1929 r. na okładkach tygodnika „Iskry” pojawił się stały ornament wiążący się z napisem tytułowym i obejmujący zmieniającą się w kolejnych numerach fotografię. Było to nowatorskie połączenie grafiki z fotografią. Wzór seryjnej, o zmieniających się kolorach okładki, zaprojektował Franciszek Ciechomski, autor wielu okładek, w tym najbardziej „iskrowej” (nr 29 z 1928).
Na okładce z 7 października 1933 r., zamykającej dziesięciolecie istnienia tygodnika, znalazła się fotografia przedstawiająca jedno z zebrań czytelników z 1932 r., jakie odbywały się z udziałem redaktora Kopczewskiego. Początkowo we wtorki, a następnie każdego szóstego dnia miesiąca. Dlatego szóstego, że pierwszy numer „Iskier” ukazał się 6 października. Stąd też zebrania nazywano iskrowymi „szóstkami”.
Końcowe roczniki tygodnika „Iskry”– lata 1937/38 – to nie tylko artykuły związane z 75-leciem powstania styczniowego, ale – zgodnie z nową formułą pisma – liczne felietony i wiadomości z dziedziny polityki, życia gospodarczego i kulturalnego. Obok artykułu o Arturze Grottgerze, malarzu powstania styczniowego, pojawił się felieton o budżecie państwa, o produkcji polskiego przemysłu itp. Tak wyglądała koegzystencja tradycji i współczesności.
Warto odnotować, że lata 1938 i 1939 to wysyp reportaży o tematyce militarno-obronnej. Pod tytułem „Gdy nieprzyjaciel bombardował Warszawę” wydrukowano reportaż z ćwiczeń obrony przeciwlotniczej, oglądany z pokładu samolotu RWD-13, a na jednej z okładek widać chłopców w maskach przeciwgazowych.
Ostatni numer tygodnika „Iskry” ukazał się na rynku 15 czerwca 1939 r. Następny miał pojawić się we wrześniu i zapoczątkować nowy rocznik, ale już się nie ukazał. Nie został też wydrukowany Kalendarz „Iskier” na 1940 r. „Symbolicznym, zapamiętanym przeze mnie pożegnaniem z »Iskrami« było zdjęcie przez Ojca redakcyjnych szyldów z bramy i drzwi mieszkania. Nastąpiło to po kapitulacji Warszawy we wrześniu 1939 roku. Ale Ojciec nie pożegnał się definitywnie z »Iskrami«, a w każdym razie z Kalendarzem »Iskier«. Wierzył, że po wojnie wróci do jego wydawania.” (Jan St. Kopczewski).
Władysław Kopczewski zachorował ciężko (1940 r.) i spędził parę miesięcy w szpitalu. Odzyskawszy siły, wrócił do pracy nauczycielskiej, a wolne chwile poświęcał pracy nad nową wersją Kalendarza, a właściwie już nawet nie kalendarza-encyklopedii, lecz „domowej podręcznej encyklopedii” pod roboczym tytułem „Wiem wszystko”. W 1944 r. był już właściwie gotowy projekt. Tymczasem w Warszawie wybuchło powstanie… Potem nadeszły czasy, które nie sprzyjały nie tylko wznowieniu „Iskier”, ale nawet wydaniu „Kalendarza”.
„Nadchodziły już czasy notatników prelegenta lub wręcz agitatora. Tak więc na jednym powojennym roczniku skończyło się wskrzeszanie Kalendarza. Zakończona niepowodzeniem próba wznowienia wydawania Kalendarza »Iskier«, to był sygnał, że »czasy iskrowe« się skończyły. Zresztą kończył się też czas Książnicy-Atlas, która jako spółka akcyjna nie mogła dalej istnieć. Decyzji o jej przymusowym upaństwowieniu nie przeżył dyrektor Jan Piątek, jeden z głównych twórców tej zasłużonej oficyny. Zmarł na zawał serca w 1948 r. po rozmowach na ten temat” – wspomina Jan St. Kopczewski.
Salonik Boya
Tablica pamiątkowa, a raczej uroczy portrecik, wita przybysza wchodzącego do pomieszczenia wydawnictwa przy al. Wyzwolenia, gdzie rezyduje obecny prezes. W dokumencie założycielskim wydawnictwa z 1952 r. napisano, że głównym jego zadaniem będzie wydawanie literatury dla młodzieży. Powojennym władzom komunistycznym potrzebne było wydawnictwo, które byłoby znakiem czasów. Wspierana oficyna rozwijała się dynamicznie – w 1952 r. wydano zaledwie 11 tytułów, a w 1955 r. już 169 publikacji, natomiast przez pierwsze 20 lat blisko 3000 tytułów, w tym 705 wznowień. Wśród wydawanych autorów rekordzistami byli: Arkady Fiedler (12 książek wydanych w Iskrach, łączny nakład 2 070 000 egz.), Janusz Meissner (19 tytułów, łączny nakład 1 715 000 egz.), Zenon Kosidowski (cztery pozycje książkowe, nakład łączny ponad 1 000 000 egz.) czy Marian Brandys (pięć tytułów o łącznym nakładzie 450 000 egz.). W Wydawnictwie Iskry wydawali także inni popularni autorzy, tacy jak: Melchior Wańkowicz, Alina i Czesław Centkiewiczowie czy Janusz Przymanowski (ogólny nakład książki „Czterej pancerni i pies” wyniósł do 1972 r. 530 000 egz.).
Przed i po transformacji
W 1987 r. w Komitecie Centralnym PZPR mało kogo w istocie już obchodziło, jakich autorów wydają Iskry, a mechanizm kontroli i karania za „polityczną nieodpowiedzialność” przestał działać. Mimo to w środowiskach twórczych wciąż panowało przeświadczenie, że partia nadal decyduje o wszystkim. Gdy prezes Wiesław Uchański wydał „Cudowną melinę” Kazimierza Orłosia, która przeleżała 18 lat na półce wstrzymana przez cenzurę, sądzono, że to jakaś manipulacja. Podobnie było, gdy w 1989 r. zaczął wydawać Stefana Kisielewskiego, z którym to wydawca nawiązał bliską znajomość.
W 1992 r. Wydawnictwo Iskry sprywatyzowało się. Była to inicjatywa pracowników, a dokładniej komisji zakładowej NSZZ „Solidarność”. Zapanowała powszechna wiara w to, że prywatyzacja doprowadzi do sytuacji, w której wszyscy będą zarabiali więcej, pracując mniej. W wyniku tajnego głosowania dr Wiesław Uchański został strategicznym właścicielem.
W Iskrach, już po prywatyzacji, po raz pierwszy udało się dzięki „Dziennikom” Stefana Kisielewskiego osiągnąć spektakularny sukces. W 1996 r. te dzieła sprzedano w 60 tys. egzemplarzy. Był to pierwszy dziennik, który odnosił się do niedawno minionej rzeczywistości PRL. Dziś takich publikacji są setki i nie sprzedałoby się pewnie nawet kilka tysięcy egzemplarzy zapisków Kisiela.
Trochę dziwak, ekscentryk
Na „książkach inteligenckich”, a taki jest krąg odbiorców Wydawnictwa Iskry, tak na dobrą sprawę trudno stracić. Zawsze znajdą się dwa, trzy tysiące ludzi zainteresowanych tym, co wydaje się elitarne. Prezes Uchański jest pewien, że Iskry zarobią choćby na takich książkach, jak ostatnio wydane Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” czy „Wiem, co mówię, czyli dialogi uzdrawiające. Spotkania z Józefem Henem”.
Umberto Eco powtarzał, że w XVIII w. książki czytało tylko 2 proc. ludzi i jego zdaniem w połowie XXI w. będzie tak samo. Nie jest dobrze, ale nie jest też najgorzej, bo książka, jako przejaw pewnego snobizmu, przetrwała i przetrwa. Nadal będzie znakiem przynależności do warstwy wyższej. Czytanie „papieru” w dobie internetu staje się snobistycznym zajęciem, tyleż „oldskulową” rozrywką, co elitarną metodą poznawania i rozumienia świata.
„Przez lata funkcjonowania w tzw. obiegu publicznym dorobiłem się wizerunku trochę dziwak, trochę ekscentryk, co to rowerem tylko jeździ, posrebrzanej laseczki używa i wybranych fasonów kołnierzyków do koszuli, a telewizji w ogóle nie ogląda. Wiem, że ten wariacki wizerunek daje trochę większe prawa, ale daję słowo: nie budowałem go z premedytacją. Ja po prostu taki jestem” – ze skromnością stwierdził Wiesław Uchański.
Kto nie tęskni, choć czasem, za klimatem lat 20. minionego wieku? W saloniku Boya, szerzej w Wydawnictwie Iskry z widokiem na Plac Zbawiciela czas i duch zatrzymały się. A może wskrzeszają atmosferę dobrej, eleganckiej lektury z jedynym w swoim rodzaju zapachem papieru, szelestem i fakturą słowa w palcach i uśmiechem w sercu?
KUP E-WYDANIE