Dokładnie 20 października 1947 r. (65 lat temu) wyszedł ze swego warszawskiego mieszkania na Kieleckiej z przyborami toaletowymi poupychanymi w kieszeniach płaszcza (nie brał bagażu). Towarzyszyła mu zaufana sekretarka i podczas ostatnich lat towarzyszka życia, Maria Hulewicz, oraz współpracownik Paweł Zalewski.
Sam Mikołajczyk nakreślił w 1948 r. w tekstach dla amerykańskiej prasy sensacyjny przebieg tej „przygody” – od straceńczej ucieczki samochodem przed ubecką obstawą, przez samotną wędrówkę przez las i noclegi u przypadkowych ludzi, po przekroczenie zielonej granicy. Prawda była inna.
Ogłosił kolegom, że jedzie do chorej matki do Poznania. Na ul. Niepodległości, zostawiając towarzyszące mu osoby, wsiadł do samochodu ambasady amerykańskiej, który zatrzymał się pod pretekstem usterki. Ciężarówką z bagażem dyplomatycznym ze specjalnym schowkiem dowieziono go na statek Baltavia. Wiemy to z raportów sekretarza ambasady amerykańskiej Andrewsa i ze wspomnień ambasadora USA Griffitha.
Bohater iście amerykański
Człowiek, który po półrocznym kursie uniwersytetu ludowego i trzech miesiącach szkoły rolniczej zostaje premierem po tym, kiedy państwo wali się w gruzy. Gospodarz na 20 ha symbolizujący, co ważne wobec późniejszych komunistycznych mitów, awans ludności wiejskiej, zostaje pokonany jako… reakcjonista.
Jego biograf Andrzej Paczkowski nazywa go self-made manem. Mikołajczyk to przedstawiciel nowego pokolenia przywódców ukształtowanych w II Rzeczypospolitej. Miał 38 lat w roku klęski wrześniowej. Zdobywszy w roku 1943 emigracyjne premierostwo, był przekonany, że to jemu jest sądzone rządzić Polską.
Był ludowcem z prawicowej Wielkopolski – przed wojną niechętnie usposobionym do współpracy z lewicą. W napisanym w stalinowskim więzieniu paszkwilu na Mikołajczyka, jego współpracownik Witold Kulerski przedstawił go jako partnera sfer posiadających. Jest w tym coś z prawdy – jako polityk opozycji w półdyktatorskiej Polsce, w roku 1939 zdobył stanowisko prezesa zarządu wojewódzkiego kółek rolniczych, wybrany przez aklamację, a więc i głosami ziemian. Z drugiej strony w 1937 r. pod nieobecność Wincentego Witosa przewodził radykalnemu strajkowi chłopskiemu.
Spokojna atmosfera Wielkopolski i tradycja partii Mikołajczyka uczyniły go demokratą. Jonathan Fenby w historii konferencji wielkiej trójki cytuje anegdotę z udziałem Stalina: „<<Ależ panie marszałku – zaooponował Mikołajczyk – nie można dyktować, kto ma prawo uczestniczyć w polityce>>. Stalin spojrzał na niego jak na człowieka, który postradał zmysły”.
Jako chłop, ale i reprezentant przywiązanej do gospodarnego realizmu Wielkopolski, miał mało serca dla romantycznego gestu. Stąd od roku 1941 życzliwość wobec usiłowań gen. Sikorskiego, aby ułożyć relacje z Rosją (nawet za cenę upokorzeń), a niechęć do polityki protestów. Stąd próby dogadania się ze Stalinem, kiedy został premierem. Suflowane przez Churchilla, ale zgodne z temperamentem Mikołajczyka.
To niejedyne objaśnienie jego postawy. Konflikt z Polską sanacyjną, którą utożsamiał z Polską dawną, wypisano mu na skórze. Jan Nowak-Jeziorański opisał scenę, gdy przed wojną zobaczył człowieka wiezionego na furce przez granatowych policjantów, związanego niczym serdelek. Był to Mikołajczyk pojmany po antyrządowym wiecu. Na skutek tego skrępowania nabawił się choroby krążenia i do końca życia utykał. Polska przedwrześniowa daleka była od praworządności. A on miał powód do nienawiści.
Możliwe, że tę starą Polskę chciał zostawić za sobą, choć wierzył, że Polskę Ludową da się zbudować bez komunistów. Ale naturalnie to było bardziej skomplikowane: na czele rządu w Londynie stanął po nim przecież socjalista Tomasz Arciszewski. W tym sensie była to równocześnie rozgrywka między realistami i romantykami. Nieprzejednany Arciszewski to dawny antyrosyjski bojowiec.
Z kolei Mikołajczyk dokonał cudu. Stał się bożyszczem społeczeństwa po najbardziej wątpliwej decyzji. W czerwcu 1945 r. negocjował swój udział w nowej władzy, kiedy sowiecki sędzia wojskowy Ulrich skazywał 16 przywódców Polski Podziemnej. A wkrótce nosili go w Krakowie razem z samochodem także ludzie, dla których ruch ludowy był czymś obcym.
Realista liczy na wojnę?
Są ślady, że naiwnie oceniał intencje Stalina, sądząc, iż terror jest w większej mierze produktem żądzy władzy polskich komunistów. Tak by wynikało z zeznań związanego z podziemiem Wiktora Leśniewskiego. Ale może tylko grał, nawet w poufnych rozmowach? Z innych zeznań (Zygmunta Lacherta) wynika z kolei, że mówił: „Ze strony ZSRR grozi Polsce wielkie niebezpieczeństwo. Propaganda rządu RP przeciw Niemcom robiona jest tylko po to, aby społeczeństwo widziało niebezpieczeństwo ze strony Niemiec, a nie ze strony ZSRR”. Obie relacje pochodzą od ludzi uwięzionych przez bezpiekę.
Tak czy inaczej odpowiadał prostą receptą cytowaną przez Leśniewskiego: „Należy dążyć do izolowania w naszym życiu społecznym tych czynników (komunistycznych – P.Z.), strzec form indywidualnego gospodarowania, bronić się przed przenikaniem form właściwych systemowi komunistycznemu, wchodzić od dołu swoimi ludźmi do spółdzielczych instytucji obrotu gospodarczego”. Ta wielkopolska wizja okazała się wyprawą z parasolem przeciw huraganowi. Ale była to koncepcja oporu, z pełną świadomością wobec kogo.
Nieporadnie przemawiający chłopscy krzykacze dobrze rozumieli, o co toczy się gra. Pokazują to zebrane w IPN-owskim zbiorze „Stanisław Mikołajczyk a aparat bezpieczeństwa” donosy bezpieki. „Nastrój był taki, że nawet gdyby Mikołajczyk chciał iść z blokiem wyborczym, to większość Rady Naczelnej nie uchwaliłaby tego” – informuje TW Zosia 6 listopada 1946 r. On jednak nie chciał kapitulacji. A do tego sprowadzały się oferty wspólnego bloku wyborczego, popierane przez znaczących polityków PSL, jak Czesław Wycech, Józef Niećko czy Władysław Kiernik. Ten ostatni, wysłużony przedwojenny polityk, mówił wprost: za blokiem stoi Związek Sowiecki.
Co przeciwstawiał temu skryty Mikołajczyk? Na pewno nadzieje wiązane z zachodnimi mocarstwami, choć o ich gwarancjach mówił niejasno, nawet najbliższym.
Często przeciwstawia się pragmatyzm ludowców straceńczej walce Żołnierzy Wyklętych, ale czy słusznie? Oto wnioski TW Jankowskiego z jego rozmowy z wiceprezesem PSL Stanisławem Bańczykiem w sejmowym hotelu, już po sfałszowanym referendum. „Zwycięstwo PSL i jego dojście do władzy widzi Bańczyk tylko w pomocy z zewnątrz – angloamerykańskiej” – relacjonuje agent. Pada zapowiedź ultimatum mocarstw zachodnich wobec Rosjan, a nawet możliwej wojny światowej.
Wrażenie tego optymizmu w książce W imieniu Kremla studzi Stefan Korboński, ostatni delegat rządu na kraj i szef warszawskiej organizacji PSL. Tak pisze o oddzielnym starcie w wyborach: „Pierwszy motyw to tajemnicza recepta prezesa, dla zrealizowania której potrzebne jest uprzednie przeprowadzenie wyborów i nawet ich sfałszowanie przez komunistów. Drugi to głębokie przeświadczenie, że należy walczyć do końca i raczej być pobitym, niż dobrowolnie skapitulować. Uratuje to godność kraju i wyda owoce, jeśli nie w bliższej, to w dalszej przyszłości”.
Jeśli Mikołajczyk miał nadzieję na nowy konflikt, dlaczego uznał, że warto go wyprzedzić i wracać do Polski? Bo nie chciał, aby go uprzedzili inni. Rozumował: chłopi to największa grupa społeczna, ruchowi ludowemu przyjdzie w atmosferze rozbudzonych aspiracji nowych środowisk odegrać decydującą rolę. Możliwe jednak, że równie ważna była nadzieja na uspokojenie nastrojów i uniknięcie jeszcze większego rozlewu krwi.
Miał na koncie gesty wątpliwe moralnie, jak wtedy, gdy wnioskował we wspólnym rządzie z komunistami o pozbawienie obywatelstwa polskiego gen. Andersa i innych wojskowych. Czy próbował zmylić sojuszników, czy załatwiał stare porachunki? Zarazem nigdy nie wykonał wobec Bieruta i Gomułki gestu świadczącego o świadomej kapitulacji.
Także ambicja nie pozwalała mu skapitulować przed PPR. Innej roli niż satelity, tacy ludzie jak Bierut czy osobiście nienawidzący go Gomułka, nigdy mu nie wyznaczali. Ale odrzucenie tej perspektywy uzupełniało się z jego wizją świata: demokraty i patrioty. W mowie do delegatów z poznańskiego mówił: „Nie przyjechałem tu po to, aby was pocieszać, ale aby was zapytać, czy chcielibyście, aby takie stosunki były na zawsze […], żeby był taki system, w którym brat będzie donosił na brata, a dziecko na rodziców; czy chcielibyście, aby miliony chłopów polskich stało się niewolnikami dyktatury komunistycznej. Jeżeli nie, to musimy się nie dać”.
Był odważny, gdy przemawiał już po przegranych wyborach do sali sejmowej, którą Korboński opisywał jako przepełnioną jednym wielkim rykiem. Gomułka radził, aby cały atak koncentrować na jego osobie. Tak by jego współpracownicy od niego odstąpili. Innych działaczy PSL zamykano do aresztów, bito, czasem zabijano, a on miał być za wszystko odpowiedzialny.
Nie wybrał męczeństwa
Po sfałszowanych wyborach widział swoje stronnictwo sparaliżowane represjami. W październiku 1947 r. zdecydował się na ucieczkę – już po rozbiciu przez Sowietów Partii Drobnych Rolników na Węgrzech i po skazaniu na śmierć liderów chłopskiej opozycji w Bułgarii. Kiedy polityk rządzącej koalicji (prawdopodobnie socjalista Bolesław Drobner) przekazał Mikołajczykowi wieść o szykowanym aresztowaniu, ten wziął ją serio. Stanisław Mierzwa, wiceprezes partii, sądzony już raz w Moskwie, został dopiero co powiązany ze zbrojnym podziemiem i posłany do więzienia na 10 lat. Dziś wiadomo, że Biuro Polityczne PPR rozważało postawienie lidera opozycji przed sądem za zatajenie, jeszcze w roli premiera rządu na emigracji, noty Cadogana – brytyjskiego dokumentu dyplomatycznego, wyrażającego gotowość przyznania Polsce ziem zachodnich.
Ostrzegł nielicznych: posłów Stefana Korbońskiego i Wincentego Bryję, Marię Hulewicz, Pawła Zalewskiego. Amerykanie zabrali jednak tylko prezesa. Korboński, podobnie jak przestrzeżony przez niego Kazimierz Bagiński, uciekli z Polski sami. A Bryja i Hulewiczowa (oraz inny sekretarz Mikołajczyka, Mieczysław Dąbrowski) wpadli podczas przeprawy przez Czechosłowację.
Ucieczka Mikołajczyka budziła kontrowersje. Czy wśród zwykłych ludzi? W ubeckich raportach odnotowywano, że obywatele w podmiejskich kolejkach milczeli, co było symptomem strachu. Czy przemawiał do nich jazgot prorządowych satyryków, którzy jak Wiktor Woroszylski skakali po Znikołajczyku – śmiesznej figurze z karykatur w „Szpilkach”, wywiezionej w kufrze przez imperialistów? A może czuli się opuszczeni, oszukani?
Zszokowani byli sami ludowcy. Ich deklaracje potępienia swego prezesa można składać na karb lęku o siebie. Ale z donosów wynika, że czuli żal.
Czy mieli za co? TW Odra przytacza opowieść Korbońskiego. Kiedy ten wraz z Franciszkiem Kamińskim, byłym komendantem BCh, nawoływał Mikołajczyka do zawieszenia stronnictwa, w nadziei, że powstrzyma to represje, usłyszał od prezesa deklarację: „Niech zginie nas, przywódców ruchu ludowego, nawet 40, jesteśmy na to przygotowani, lecz dla dobra naszej idei, dla wyniku na przyszłość, dla naszych następców, niech się to stanie jak najprędzej. Nasze Stronnictwo będzie miało swoich Trauguttów”.
Propozycję Korbońskiego, aby zawiesić PSL, można potraktować z dystansem – też nie uratowałaby ludzi przed represjami. Ale Stanisław Bańczyk i Stanisław Wójcik, współpracownicy Mikołajczyka, skłóceni z nim potem na emigracji, opowiadali, że sugestie bardziej zbiorowego ratowania się prezes zbywał.
Czy podjął decyzję pod wpływem impulsu, czy szykował ucieczkę od dawna, a dla niepoznaki zachęcał zapatrzonych w siebie ludzi do dalszej walki? Nawet Hulewiczowa mówi o nim jako o „człowieku zimnym”, dominującym nad otoczeniem. Z drugiej strony Wanda Nadobnik, córka uwięzionego w 1950 r. posła PSL Kazimierza Nadobnika, twierdzi, że po latach jej ojciec i jego koledzy nie mieli do dawnego przywódcy cienia pretensji. Czy zrozumieli jego motywy, gdy poznali do końca istotę systemu?
On sam tak tłumaczył ucieczkę: „Doszedłem do wniosku, że ani moja śmierć, ani tych trzech, co mieli być sądzeni ze mną, nie przyniesie korzyści sprawie polskiej”. Przekonywał, że jako sygnatariusz moskiewskiego porozumienia miał się stać ważnym świadkiem komunistycznego bezprawia. Pytanie Korbońskiego, czy kapitan nie powinien opuścić tonącego okrętu jako ostatni, jest pytaniem, czy można żądać od politycznego lidera męczeństwa.
Łatwość, z jaką Mikołajczyk zgubił ubecki ogon, prowadziła do spekulacji, że władze przymknęły na ucieczkę oczy – w latach 80. tę wersję zdarzeń popularyzował Jerzy Urban. Ta ucieczka zwalniała ich z wielu problemów, a na głównego wroga rzucała cień. Nieznane są jednak dokumenty świadczące, że tak było. Władcy Polski sprawiali wrażenie zaskoczonych. Potem zorganizowali akcję przejmowania partii przez stronników Wycecha. Ostatnia fala represji była profilaktyczna. Wolę oporu złamano.
Nasyłali nań agentów
Mikołajczyka nie ciągnęło do nienawidzącego go polskiego Londynu. W USA rzeczywiście odgrywał dużą rolę propagandową – jeździł, przemawiał, tworzył międzynarodówkę emigracyjną partii chłopskich, ba, po 1956 r. usiłował wspierać finansowo kolegów z kraju. Jego książka Gwałt na Polsce, prościutka w antykomunistycznej dydaktyce, miała poruszać sumienia.
Z innymi ośrodkami emigracyjnymi się nie dogadał. Kiedy chciano, aby potępił Jałtę, przypominał, że ten dyktat gwarantował polską granicę zachodnią. Ale trudno go oskarżać o miękkość wobec komunizmu, skoro po 1956 r. przestrzegał, aby nie wspierać kredytami nowego reżimu Gomułki.
Gdy emigracja dzieliła się coraz bardziej, Mikołajczyk był jak inni. W 1949 r. rozstali się z nim Korboński i Bagiński. W roku 1955 – dawny wiceprezes PSL Stanisław Bańczyk i sekretarz naczelny Stanisław Wójcik, którym udało się wydostać z Polski w rok po Mikołajczyku.
Te wojny były podszyte żalem o tamtą ucieczkę. Prezesowi zarzucano nawet przechwycenie na emigracji kilku tysięcy dolarów. Raporty peerelowskiego wywiadu na ten temat przesycone są triumfem.
Z drugiej strony komuniści do ostatniej chwili bacznie go obserwowali, podsyłając agentów, jak dawny sekretarz Witosa – Henryk Dzendzel (TW Roland). Wydaje się, że jego nazwisko miało w Polsce swoją wagę, skoro każdy wymierzony w niego odczyt dla działaczy ZSL był pilotowany przez służby. On sam opierał się manipulacjom. A nie było to oczywiste: Stanisław Wójcik, wiecznie roztrzęsiony ludowy adwokat, dał się wplątać w gry wywiadu PRL. Mamiony wizją powrotu do kraju po Październiku 56, został wciągnięty na kilka lat na listę współpracowników, bo prowadził „polityczne rozmowy”.
Mikołajczyk spotkał się w paryskim hotelu z Mieczysławem Dąbrowskim, dawnym sekretarzem zwolnionym z komunistycznego więzienia. Ten przekonywał byłego szefa, że jest znienawidzony przez chłopów, potępiany za ucieczkę. Polityk nie wiedział, że rozmawia z człowiekiem złamanym w więzieniu i zmienionym w agenta. A może wiedział, bo jak inaczej Dąbrowski zostałby wypuszczony za granicę? Tak czy inaczej Mikołajczyk reagował przygnębieniem. Ten wysiłek podejmowany przez władze PRL, aby go dosięgnąć, dotknąć, może dowodzić, że dla Polaków nadal był ważny.
„Przemawiał wciąż dobrze, nosił się na pozór górnie i buńczucznie. Ale sama jego zewnętrzna postawa wyrażała, gdy schodził z mównicy, ociężałość i zmęczenie” – pisze poznański konserwatysta Kajetan Morawski. Mikołajczyk umiera w grudniu 1966 r., w dużej mierze samotny – wierni pozostają mu nieliczni, z najbardziej znanych dawny ambasador Stanisław Kot.
W roku 1956 pojawił się w Polsce ruch na rzecz samodzielnej formacji chłopskiej, animowany przez takich ludzi jak Stanisław Mierzwa, Kazimierz Nadobnik czy Jan Witaszek. Skończyło się na niczym. Co by się jednak stało, gdyby w Polsce przebywał uwolniony ze stalinowskiego więzienia Mikołajczyk?
Dlatego było to chyba niemożliwe. Czy dożyłby październikowej odwilży, gdyby postanowił nie schodzić z pokładu? Wykorzystywano przeciw niemu wszystko, nawet życie osobiste. Było ono skądinąd nieuporządkowane, do czego przyczyniał się wojenny zamęt, ale i charakter prezesa.
Ułomny wyszedł z twarzą
Żonę Cecylię, która spędziła część wojny w obozie koncentracyjnym, sprowadził do Anglii, po czym zostawił tam razem z dorastającym synem. Potem była Maria Hulewicz. „Żył z nią jak z żoną” – powiedział podczas przesłuchania Bryja. Pochodziła z inteligenckiej rodziny, jej matka była Żydówką. Poprzez byłego męża, prof. UJ Jana Hulewicza, dotarła do ludowej konspiracji, uczestniczyła w akcji tajnego nauczania. Zagrożona dekonspiracją, została przerzucona na Węgry. Pomagała wywieźć stamtąd, przez Turcję i Egipt do Anglii, syna Mikołajczyka Mariana, wykupionego z rąk Gestapo. Tak zetknęła się z jego ojcem.
Była lojalna i zakochana. Po aresztowaniu maltretowali ją Adam Humer i Józef Różański. Choć ujawniła udział Amerykanów w organizacji ucieczki, to próbowała chronić tajemnice Mikołajczyka, kreując się na niezorientowaną w polityce sekretarkę. W 1951 r. skazano ją na 7 lat więzienia.
Dodajmy, że UB pozamykało wiele osób związanych z Mikołajczykiem, łącznie z jego gosposią, dozorcą i kierowcami. Prezes gdańskiej organizacji PSL Stanisław Tabisz, podejrzewany niesłusznie o pomoc w ucieczce Mikołajczyka, zmarł po kilku miesiącach w więzieniu na Rakowieckiej. A Witold Kulerski, który trzymał się dzielnie jeszcze na procesie, chory i szantażowany brakiem leków, napisał pod dyktando UB tekst szkalujący lidera.
Po 1956 r. żona Mikołajczyka już nie żyła, więc Hulewiczowa była przekonana, że połączy się z idolem. SB wciągnęła ją nawet na listę agentów, ale nie miała z niej pożytku. Nigdy też nie dała jej paszportu. W latach 60. kobieta poddała się wreszcie systemowi. Wyszła za mąż za wojskowego, Janusza Przymanowskiego. Mając talent literacki, pomogła mu podobno w napisaniu Czterech pancernych.
Tymczasem Mikołajczyk stał się bohaterem kolejnego romansu. Pod koniec 1948 r. z Polski usiłował się wydostać jeszcze jeden poseł PSL, Franciszek Wójcicki, przedwojenny sędzia, a podczas wojny urzędnik rządu emigracyjnego. Został schwytany, ale zdołał wyekspediować żonę i synów. Ci schronili się u Mikołajczyka. Po roku 1951, gdy prezes PSL owdowiał, związał się z Janiną Wójcicką. Stało się to powodem narastających kwasów w gronie emigracyjnych ludowców. Zarzut o niemoralne postępowanie był tym dramatyczniejszy, że w kraju mąż kobiety siedział w więzieniu, niejako za Mikołajczyka.
W roku 1955 Bańczyk i Wójcik żądali od prezesa, aby rozstał się z Janiną. To był sygnał do rozłamu. Z kolei w Polsce reżimowa prasa opisywała wszystko w tonie skandalu: oto znienawidzony polityk się stoczył. Zachował się raport oficera UB, który rozmawiając z uwalnianym z więzienia Wójcickim, szykował się do wykorzystania tej historii i uczynienia z nieszczęśnika agenta. To się jednak nie udało.
Czy pełen ludzkich ułomności Mikołajczyk budził się z tego powodu nocą z krzykiem? Pewnie nie. A jednak, gdy wziąć pod uwagę całe jego życie, stał się symbolem polskiego dylematu: gra czy heroiczny gest.
Był tego świadomy. 26 września 1946 r., kiedy namawiał PSL do odrzucenia bloku wyborczego z PPR, powiedział: „Mówi się często o honorze, o ambicji. Ja podzielam pogląd tych, którzy krytykują nasz naród za to, że mamy za dużo romantyzmu. Muszę powiedzieć jednak, że tak nas wychowano. Taka była nasza literatura. To nam pomogło przetrwać czasy niewoli. To prawda, że za dużo operujemy pojęciem honoru w życiu politycznym i codziennym. Są jednak sytuacje, w których chodzi o życie narodu, o prawo do rządzenia się samemu, o jego wolność, którą nad wszystko ukochaliśmy”.
Bał się śmieszności, dlatego odmówił Amerykanom ucieczki w trumnie. I w sumie jej uniknął. Nie był może wielki, ale był postacią ciekawą i dzielną. Chociaż nie wybrał śmierci.
Możliwe, że chciał tę starą Polskę zostawić za sobą, choć wierzył, że Polskę Ludową da się zbudować bez komunistów
Ucieczka Mikołajczyka budziła kontrowersje… Zszokowani byli sami ludowcy. Ich deklaracje potępienia swego prezesa można składać na karb lęku o siebie. Ale z donosów wynika, że czuli żal