Noc z 24 na 25 czerwca, Kułtuk w Kraju Zabajkalskim, Syberia Wschodnia, 6560 km od Warszawy. Zanim pierwsze promienie brzasku rozświetlą piękny i groźny zarazem krajobraz syberyjskich bezkresów, wokół prymitywnych drewnianych szałasów wzniesionych na skraju tej starej kozackiej osady zaczyna się ruch. Grupki Polaków katorżników pracujących przy budowie drogi nad jeziorem Bajkał, zgodnie z planem przygotowanym wcześniej przez przywódców spisku, szykują się do ataku na rosyjskie straże. Na czele tego oddziału stoją Kazimierz Arcimowicz i Leopold Eljaszewicz. Sygnał do walki jest początkiem najbardziej niezwykłego z polskich powstań. Tysiące kilometrów od stron rodzinnych, na wschodnich krańcach Azji, garstka epigonów styczniowej insurekcji, odbywających karę wieloletniej katorgi, rzuca nowe wyzwanie imperium rosyjskiemu.
Nieznośny ciężar bytu
Los polskich katorżników, uczestników Powstania Styczniowego, rozlokowanych w Kraju Zabajkalskim, był naprawdę potworny, urągający wszelkim standardom nawet najbardziej prymitywnej egzystencji. Za mieszkanie służyły im drewniane szałasy, które nie chroniły ani przed zimnem, ani przed deszczem. Nie mieli prawa do prania swojej bielizny, nie otrzymywali też mydła, a ubrania, które im wydano, zupełnie nie chroniły ich przed skutkami tamtejszego surowego klimatu. Jak wspominał jeden z więźniów, Wilhelm Buksztat: „Co się tyczy jadła, przechodziło ono wszystko, co sobie wyobrazić można. Wydzielano nam mięso solone, na pół zgniłe, tak że doktorowie nasi jeść go nam zabraniali”. Polaków rozlokowano w kilku miejscowościach: Śnieżnej, Miszysze, Murynie, Kułtuku. W zasadzie określenie miejscowości to w tym przypadku nadużycie, były to właściwie stacje pocztowe, nieliczne chatki rybackie. Obrazu dopełniały wspomniane szałasy wzniesione przez katorżników. Rozlokowano w nich ponad 700 zesłańców, których pilnowało kilkudziesięciu kozaków.
Okolice jeziora Bajkał to bardzo specyficzny region, gdzie panuje niezwykła symbioza piękna i strachu. Jak wspominał jeden z zesłańców, Zygmunt Odrzywolski: „Wielki szmat wody, ujęty od południa i wschodu w ramy odprysków gór Ałtajskich, z północy okolony dziewiczymi puszczami, pełen ponurej grozy”. Dawniejsze i współczesne relacje osób podróżujących po tej niezwykłej krainie pełne są zachwytu, lecz, jak słusznie pisał wspomniany Odrzywolski, „wszędzie zachwyci piękno przyrody człowieka wolnego”. Natomiast „cóż to za różnica dla niewolnika przykutego łańcuchem tyranii”. Musimy wczuć się w te nastroje zesłańców – świadomość odległości od stron rodzinnych, nieznośność warunków bytu, poczucie, że zostaną już tam na zawsze – by lepiej zrozumieć ich decyzje.
Między rozpaczą a romantyzmem
Powstanie Zabajkalskie było wielokrotnie krytykowane wówczas i obecnie. Adwersarze argumentowali, że wybuchło ono w chwili, kiedy pojawiała się już nadzieja na złagodzenie kursu wobec zesłańców, zmniejszanie liczby lat katorgi, nieraz zamiany tej kary na osiedlenie. Nadzieja takiej zmiany nie mogła jednak w żaden sposób zastąpić traumy klęski tych epigonów styczniowej insurekcji ani zniszczyć poczucia beznadziejności, jaką niosła wegetacja w tym potwornym, ich zdaniem, miejscu. Jeżeli mieli jakąkolwiek nadzieję, to pokładali ją wyłącznie w tym, że tylko sami mogą zmienić swój los. Oczywiście nie można takich odczuć przypisywać wszystkim tamtejszym Polakom katorżnikom, lecz wystarczyło, że żywiła je grupka najtwardszych i najbardziej charyzmatycznych. Myśl o zbrojnym powstaniu pojawiła się wśród polskich zesłańców nad Bajkałem już wczesną wiosną 1866 r. Czytając wspomnienia uczestników starć lub tylko ich towarzyszy niedoli, trudno dziś stwierdzić, gdzie istniała granica pomiędzy nadzieją na najdrobniejszy nawet sukces a romantycznymi marzeniami. Do tych ostatnich zaliczyć trzeba wizję szybkiego rozwoju powstania, które miało ogarnąć najpierw wszystkie kolonie zesłańców, później rozprzestrzenić się na całą Syberię, by w końcu poprzez rosyjskie bezkresy dotrzeć do ziem Królestwa Polskiego. Bardziej realne były z pewnością plany opanowania okręgu okołobajkalskiego, może nawet Irkucka, jak również przedarcia się do Chin. Często określano je jako szaleńcze, krytykowano Powstańców za brak pragmatyzmu i zbyt łatwe szafowanie życiem. Musimy jednak pamiętać, że nawet najdrobniejszy sukces, nawet najsłabszy cios mógł wstrząsnąć rosyjskim imperium, obawiano się wówczas nawet symbolicznego kolejnego polskiego powstania. Wysiłek, jaki musiała włożyć Rosja w likwidację niedawnej styczniowej insurekcji, był ogromny i ciągle o tym pamiętano.
Powstanie
Wspomniane wystąpienie Eljaszewicza w Kułtuku, czyli rozbrojenie kozackich straży, stało się faktycznym początkiem zrywu. Od tej chwili nie było już odwrotu. Następnego dnia do oddziału Eljaszewicza przyłączyli się zesłańcy katorżnicy z Murynu i Miszychy. Uzbrojenie Powstańców było fatalne, np. 60 ludzi, których przyprowadził Szaramowicz – jak wspomina Wilhelm Buksztat – „uzbrojonych było w kosy, piki i kilka karabinów”. Na czele Powstania stanął Gustaw Szaramowicz. Niestety tych, którzy ostatecznie chwycili za broń, była garstka. Z ponad 700 zesłańców rozlokowanych w nadbajkalskich osadach, na udział w walce zdecydowało się ok. 250 (chociaż niektórzy pamiętnikarze wspominają o ponad 300). Szefem sztabu tej niewielkiej armii został Narcyz Celiński. Powstańców podzielono na cztery odziały. Dwa szumnie nazwane kompaniami strzelców, chociaż większość z nich otrzymało broń myśliwską i rewolwery, a tylko nieliczni odebrane kozakom karabiny wojskowe. Na czele tych kompanii stanęli Arcimowicz i Władysław Kotkowski. Trzeci oddział, dowodzony przez Leopolda Eljaszewicza, wyposażony był jedynie w kosy, lance i drewniane pałki. Sformowano wreszcie oddział jazdy dowodzony przez Jakuba Reinera. Pierwsze godziny Powstania mogły rozbudzić nadzieję. Straże rosyjskie dawały się rozbroić prawie bez oporu, a rosyjscy oficerowie, którym rekwirowano broń, konie i pieniądze, patrzyli zdumieni, ale i przerażeni, na kwity dumnie wręczane im przez Szaramowicza, podpisującego się jako naczelnik Legionu Wolnych Polaków na Syberii. Niestety, liczba Powstańców już nie wzrosła, a otaczały ich coraz większe siły rosyjskie, w tym prawie cały garnizon irkucki. Część wojsk rosyjskich przerzucono statkami parowymi przez Bajkał.
Po kilku potyczkach i niewielkich (ale spektakularnych) sukcesach, do decydującego starcia doszło 28 czerwca w bitwie pod Miszychą. Pomimo wyraźnej przewagi liczebnej Rosjan i ich świetnego uzbrojenia, Powstańcy byli pełni optymizmu. Jak wspomina Piotr Deręgowski, większość „oczekiwała nadejścia chwili, w której pod przewodnictwem Szaramowicza i Celińskiego zada cios nienawistnym ciemięzcom”. Słabo uzbrojona i źle wyszkolona garstka Powstańców nie miała jednak szans w starciu z regularnym wojskiem rosyjskim. Bitwa zakończyła się zwycięstwem Rosjan.
Dramat legionu
Rozbicie i rozproszenie Powstańców to dopiero początek ich prawdziwego dramatu. Jedyną szansę widzieli w przedarciu się do Chin. Do tropienia Polaków władze rosyjskie skierowały nie tylko wszystkie ściągnięte w ten rejon Syberii siły wojskowe, ale i podburzyły przeciwko Powstańcom miejscowych Buriatów. To, co nastąpiło w ostatnich dniach czerwca i na początku lipca, trudno nazwać walką. To było raczej polowanie na Polaków. Oprócz tropiących ich Rosjan i Buriatów, zmorą błąkających się po tajdze Powstańców stał się potworny głód. W grupie prowadzonej przez Celińskiego, nic niejedzącej przez kilka dni, o mało nie doszło do aktu kanibalizmu. Wszystko sprzysięgło się przeciw Powstańcom – żołnierzom Syberyjskiego Legionu Wolnych Polaków. Nie udało im się dotrzeć do wymarzonej granicy chińskiej, która wydawała się im wówczas symbolem wolności. Kilkunastu zmarło w tajdze, głównie z głodu. Wcześniej z bronią w ręku w bitwie pod Miszychą i innych starciach zginęło 38. Resztę wyłapano. Aresztowano również wszystkich pozostałych Polaków katorżników, którzy wcześniej odmówili udziału w Powstaniu.
„Idea, co nam przyświecała, nie zginie”
Ostatni akt dramatu to proces, zaplanowany przez władze rosyjskie – ku przestrodze – jako spektakularne widowisko. Dwumiesięczne śledztwo, o którym było głośno w całym imperium, z pewnością stanowiło odwet za Powstanie Zabajkalskie. Dyktowane jednak było również strachem. Ten czterodniowy zryw naprawdę przeraził Rosjan. Polacy, skazani na katorgę, pohańbieni, upokorzeni, zesłani wiele tysięcy kilometrów od własnych domów, przetrzymywani w nieludzkich warunkach, stanęli do walki. Z punktu widzenia imperium było to zjawisko bardzo groźne. I to można uznać za największy sukces zabajkalskiej insurekcji. Ostatecznie sąd wojenny skazał na karę śmierci przez rozstrzelanie czterech Powstańców, których uznano za przywódców ruchu: Celińskiego, Kotkowskiego, Reinera i Szaramowicza. Czterystu (!) Polaków – a więc znacznie więcej, niż uczestniczyło w Powstaniu – uznano za winnych buntu i przedłużono im katorgę, często dożywotnio, niektórych dodatkowo skazano na chłostę. Skazanym na śmierć pozwolono przed wykonaniem wyroku napisać listy do rodzin. Treść tych pism to jeszcze jeden dowód tragicznego losu tych ludzi. Kotkowski w swoim liście wspomina ucieczkę przez tajgę i pojmanie: „Wzięty zostałem około miasta Kiachty, znękany trudami, głodem i ranami, po przebyciu śnieżnych grzbietów Ałtajskich Gór, pokarmem moim było mięso końskie, a gdy tego nie stało – trawa”. Wyrok na Celińskim, Szaramowiczu, Kotkowskim i Reinerze wykonano rankiem 15 listopada w Irkucku. Jak wspomina uczestnik Powstania, Zygmunt Nałęcz Odrzywolski, wszyscy skazani godnie przyjęli spotkanie z oprawcami, a Szaramowicz miał do odprowadzającego ich spowiednika zwrócić się: „Dla nas jest obojętne, czy zginiemy na własnej ziemi za jej swobody, czy nas zamordują na wygnaniu! Idea, co nam w życiu przyświecała, nie zginie!”. Chociaż niektórych może razić patos tych słów, pamiętajmy, że wypowiadający je miał dopiero 26 lat, a za sobą klęskę insurekcji styczniowej, zesłanie, katorgę, tragiczne przeżycia Powstania Zabajkalskiego, ucieczkę przez tajgę i pokazowy proces. Pamiętajmy również, co napisał w swoim pamiętniku August Iwański, oceniając sens już wówczas krytykowanego zrywu: „Tak było i tak będzie, dopóki tylko życie i swoboda nie przestaną mieć uroku dla ludzi”. Powstanie Zabajkalskie trwale wpisuje się w nurt popowstaniowej irredenty. Świadczy o tym, że styczniowa insurekcja nie była zamknięciem XIX-wiecznych marzeń o Niepodległej, a tylko końcem jednego z etapów walki. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na cytowany na początku fragment niezwykłego wiersza Kornela Ujejskiego, powstałego ku pamięci rozstrzelanych w Irkucku, i zadedykować do przemyślenia rządzącym.
KUP E-WYDANIE