12 maja to zawsze kolejna rocznica zamachu stanu dokonanego w 1926 r. przez byłego naczelnika państwa marszałka Józefa Piłsudskiego. Bodaj najwybitniejszy polski historyk Władysław Konopczyński pisze na temat tych wydarzeń, mówiąc wprost o wojnie domowej („Historia polityczna Polski 1914–1939”, ss. 120–121), która rozpętała się wówczas na ulicach stolicy Polski. Rzeczywiście walki były wyjątkowo krwawe i pociągnęły za sobą śmierć niemal 400 osób (w tym ponad 150 cywili), a ponad 900 osób (w tym 300 cywili) zostało rannych.
Zamach majowy nie był więc – jak mogłoby się nam wydawać z perspektywy ponad 80 lat – bezkrwawym przejęciem władzy przez niekwestionowanego przywódcę narodu, lecz krwawym i uporczywym zmaganiem między uzurpatorami a legalnym rządem.
Ofiara
Celem zamachowców było obalenie rządu Wincentego Witosa, bodaj pierwszego od chwili powstania Sejmu w 1922 r. rządu, który miał szansę dysponować stabilną większością parlamentarną. Popierało go bowiem pięć centrowych i prawicowych 3 stronnictw polskich: począwszy od konserwatywnego Stronnictwa Chrześcijańsko-Narodowego, poprzez endecki Związek Ludowo-Narodowy, chadeckie Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji, ludowy PSL „Piast” – partię samego premiera – i Narodową Partię Robotniczą.
To porozumienie polityczne było poszerzoną o NPR wersją koalicji narodowo-chadeckiej z 1923 r. – zwanej pogardliwie „ChjenoPiastem” od nazwy wyborczego porozumienia prawicy, Chrześcijańskiej Jedności Narodowej. Panujący w 1926 r. układ polityczny w Sejmie w praktyce nie pozwalał na wyłonienie innej stabilnej większości. Licząca 444 posłów Izba dzieliła się bowiem na cztery zasadnicze bloki stronnictw: prawica (tzn. kluby ZLN i SChN) dysponowała w nim 120 głosami, centrum (złożone z PSL „Piast”, NPR i Chrześcijańskiej Demokracji oraz grupki posłów katolicko-ludowych) miało ich 114, polska lewica (5 stronnictw w tym m.in. PPS i PSL „Wyzwolenie”) – 111, a mniejszości narodowe (Żydzi, Niemcy, Ukraińcy, Białorusini i jeden Rosjanin) – 82. Pozostający samotnie na skrajnej lewicy komuniści mieli 13 posłów.
Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że każdy rząd miał a priori przeciwko sobie niemal 100-osobową opozycję, bowiem mniejszości narodowe oraz komuniści trwali w permanentnej opozycji wobec państwa polskiego i sprzeciwiali się polityce kolejnych gabinetów rządowych niezależnie od ich kierunku politycznego. Można więc powiedzieć, że koalicja powstała w maju 1926 r. miała wszelkie przesłanki, by być podstawą sprawnego rządu ze stabilnym – jak na polskie warunki – poparciem parlamentarnym. Koalicjanci szli po władzę ze swoją koncepcją reformy konstytucji marcowej poprzez wzmocnienie władzy wykonawczej i wprowadzenie sądownictwa konstytucyjnego. Rząd Witosa miał także zamiar działać na rzecz stabilizacji gospodarczej i ograniczać wydatki państwa.
Ten kierunek przemian gwarantował swoją osobą minister skarbu Jerzy Zdziechowski. Piłsudski uważał jednak rząd Wincentego Witosa za „rząd nieprawości”. Pytanie, czy rzeczywiście był on tak fatalny. Zasiadali w nim przecież: jako premier doświadczony parlamentarzysta Witos, który w okresie natarcia bolszewików na Warszawę w 1920 r. stał na czele Rady Obrony Narodowej; jako minister skarbu wspomniany już Zdziechowski, który był wybitnym ekonomistą i kontynuatorem dokonań Władysława Grabskiego. Ministerstwem Oświecenia Publicznego kierował główny architekt konkordatu z 1925 r. – Stanisław Grabski, brat Władysława. W składzie rządu zasiadał także jako minister pracy Jan Stanisław Jankowski – były legionista, żołnierz I Brygady, a w okresie II wojny światowej przyszły delegat Rządu na Kraj z ramienia chadecji.
Można więc powiedzieć, że tylko wtedy moglibyśmy podzielić zdanie marszałka, gdybyśmy uznali, że miarą nieprawości było po prostu sprzeciwianie się woli politycznej Józefa Piłsudskiego...
Przyczyny i cele zamachu
Piłsudski i jego zwolennicy podawali kilka powodów swego zbrojnego wystąpienia. W dniach majowych wojskowi demonstranci propiłsudczykowscy wychodzili na ulicę, krzycząc: „Nie damy rozkradać Polski”. Sam przywódca wojskowego buntu twierdził, że rząd centroprawicowy sprowadzi na Polskę „przekupstwa wewnętrzne i nadużycia rządowej władzy bez ceremonii we wszystkich kierunkach dla partyjnej i prywatnych korzyści”, oskarżając tym samym Witosa i partie centroprawicy o szkodliwe praktyki korupcyjne. Za „główne zło” były naczelnik państwa uważał „panowanie rozwydrzonych stronnictw nad Polską, zapominanie o imponderabiliach, a pamiętanie tylko o groszu i korzyści”.
Cały obóz polityczny, który objął władzę w wyniku zamachu stanu, nazwał się nawet „sanacją”, uważając przejęcie przez siebie władzy za równoznaczne z uzdrowieniem moralnym polskiego życia publicznego. Piłsudski od 1923 r., a szczególnie w 1925 i 1926 r., protestował przeciwko wciąganiu wojska do polityki. W tej sprawie trudno u byłego naczelnika państwa dopatrzyć się szczerości. Wprowadzona przezeń po zamachu praktyka polityczna była bowiem dokładnie odmienna od przedzamachowych deklaracji.
Przed majem 1926 r. na 13 rządów tylko jeden był kierowany przez wojskowego. Po maju zaś na 16 gabinetów co najmniej ośmioma kierowali żołnierze. Wielu było ministrami, głównie poza stanowiskiem ministra wojny. Po maju wielu opozycyjnych – tj. niezwiązanych z Piłsudskim – wojskowych zostało usuniętych z armii. Taki los spotkał Januszajtisa, Rozwadowskiego, Szeptyckiego, Hallera. Zamordowany został przez wojskowych piłsudczyków gen. Zagórski.
Piłsudczycy w wojskowych mundurach w kolejnych latach pacyfikowali siłą Sejm, a w służbie wojskowej nie był wyjątkiem płk Wacław Kostek-Biernacki, który wykonywał najbrudniejsze zlecenia polityczne piłsudczykowskiego establishmentu; najpierw jako komendant twierdzy brzeskiej, w której więziono przywódców opozycji, a następnie jako nadzorca obozu w Berezie Kartuskiej, gdzie bez wyroku sądowego zsyłano setkami opozycjonistów... Wojsko po maju 1926 r. nie stało więc ponad polityką. Było instrumentalizowane przez rządzących Piłsudskiego i piłsudczyków w celu osiągania przez nich doraźnych korzyści politycznych.
Jeśli chodzi o zarzuty korupcyjne wobec przedmajowej „sejmokracji”, to zapewne nie były one całkiem bezpodstawne, ale piłsudczycy po objęciu władzy nie byli w stanie znaleźć żadnej afery na miarę histerycznych oskarżeń Józefa Piłsudskiego i jego zwolenników sprzed 12 maja 1926 r.
Jak pisał Władysław Konopczyński o sytuacji po przewrocie: „Zaczęły się prasowe napaści na rzekomych złodziei grosza publicznego. Owocem tej kampanii będzie nadzwyczajna komisja do walki z nadużyciami, która niczego nie wykryła i okryła się śmiesznością”. Pierwszym ministrem postawionym przed Trybunał Stanu za nadużycia finansowe będzie bowiem... piłsudczyk Gabriel Czechowicz, minister skarbu w pozamachowym rządzie Bartla, oskarżany o sprzeniewierzenie grosza publicznego na potrzeby kampanii wyborczej obozu rządowego.
W swoich wypowiedziach Piłsudski wskazywał jeszcze niezbyt wyraźnie na kwestie zagrożenia bezpieczeństwa państwa – jego zdolności obronnych etc. Jednak konkretnie zagrożenie to miało polegać głównie na niemożności sprawowania przezeń osobiście najistotniejszych stanowisk w państwie... Trudno ten argument uznać za obiektywny. To prawda, że marszałek usunięty przez system parlamentarny na margines życia publicznego w roli przedwczesnego emeryta, czuł się wyjątkowo źle. Np. w jego książce „Rok 1920”, opublikowanej w 1924 r., daje się zauważyć, że starał się powrócić do czynnej aktywności politycznej, uzasadniając swe aspiracje kluczową rolą, którą odegrał podczas wojny polsko-bolszewickiej.
On i jego otoczenie uważało się też za elitę narodu predestynowaną do przywództwa z racji zainicjowania wysiłku zbrojnego w 1914 r., często wbrew stanowisku biernej większości polskiego społeczeństwa. Narastała w nich frustracja z racji odsunięcia od kluczowych stanowisk przez system parlamentarnej demokracji, który nie forował bynajmniej największych herosów walki o odzyskanie niepodległości. Przecież na podobnym do Piłsudskiego wewnętrznym wygnaniu znalazł się także jego główny rywal do sprawowania rządu dusz Polaków – lider narodowej demokracji Roman Dmowski. Stanowisko to zostało w niezwykle dosadny sposób wyrażone w nieoficjalnym hymnie piłsudczyków – znanej nam wszystkim pieśni „My, pierwsza brygada”. Nieprzypadkowo z jej tekstu wyziera gorycz wobec własnego społeczeństwa, które nie doceniało „oczywistych” zasług tego środowiska.
Laliśmy krew osamotnieni,
A z nami był nasz drogi Wódz!
[...]
Nie chcemy dziś od was uznania,
Ni waszych mów, ni waszych łez,
Już skończył się czas kołatania
Do waszych serc, do waszych kies
Zacytujmy tylko ten fragment, żeby nie przypominać wulgarnych wersji zakończenia tej strofy, które wyrażają skrajną już pogardę wobec ogółu Polaków nierozumiejącego racji piłsudczyków. W maju 1926 r. ta samozwańcza elita z jednej strony była sfrustrowana postępującą marginalizacją polityczną, z drugiej – rozjątrzona perspektywą objęcia władzy przez swą polityczną konkurencję – endecję i Witosa.
Jak się miało jednak w przyszłości okazać, dopiero przejęcie władzy przez zwolenników marszałka wprowadziło na szerszą skalę niegodne praktyki, o które w maju oskarżali oni swych przeciwników. Kierowali się swymi partykularnymi – partyjnymi – interesami, co było tym łatwiejsze, że to jedynie oni sprawowali rządy. Uzurpowali sobie monopol władzy aż do 1939 r., co sprowadzi na piłsudczyków powszechne ich odrzucenie przez Polaków po klęsce wrześniowej, gdy zarówno na emigracji, jak i w krajowej konspiracji władze przejmą środowiska opozycyjne i wezmą polityczny odwet za lata piłsudczykowskiej dominacji.
Sojusznicy marszałka
Zwycięstwo Piłsudskiego w zamachu majowym byłoby zapewne niemożliwe, gdyby nie poparcie lewicy, zwłaszcza Polskiej Partii Socjalistycznej. Zdominowane przez nią związki kolejarzy utrudniały bowiem skutecznie przewóz do Warszawy oddziałów lojalnych wobec legalnego rządu. Socjaliści poparli zamach przede wszystkim dlatego, że dojście do władzy prawicy, choćby wspólnie z centrum, było przez nich uznawane za sprzeczne z demokracją.
Odezwa Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS z 13 maja głosiła: „Rząd Wincentego Witosa, oparty o sprzysiężenie najczarniejszej reakcji faszystowsko-monarchistyczno-paskarskiej przeciwko najważniejszym interesom państwa i jego konstytucji, przeciwko masom ludowym, pozbawionym chleba i pracy, przeciwko masom włościańskim, którym się należy ziemia i praca, rząd geszeftów i zysków osobistych – jest zgubą i zakałą Polski.
Dalsze trwanie tego rządu – to nieustanna prowokacja ludzi uczciwych, to wyzwanie rzucone w twarz wszystkim ludziom, dążącym do odrodzenia i zbawienia kraju. Rząd ten musi zniknąć. Do głosu przyjść musi wola szerokich mas ludowych miast i wsi, walczących o prawo, o pracę i sprawiedliwość społeczną”. W wydanym wówczas stanowisku stronnictw lewicy sejmowej powstanie rządu Witosa – jak wiemy, mającego stabilną większość sejmową – zostało nazwane przez lewicowych parlamentarzystów „wyzwaniem rzuconym całej demokracji polskiej”.
W opinii socjalistycznej lewicy demokratyczne mogło bowiem być tylko to, co lewicowe. Prawica – nawet jeśli szanowała reguły gry parlamentarnej – musiała być uznana za par excellence niedemokratyczną. Po taką argumentację PPS sięgnęła już raz w 1923 r., podczas tzw. wypadków krakowskich. Bojówki socjalistyczne otworzyły wówczas ogień do wojska polskiego w trakcie zamieszek, które wybuchły w czasie strajku mającego na celu obalenie poprzedniego centroprawicowego rządu Witosa.
PPS-owcy nie odbiegali od normy europejskiej. Socjaliści w innych krajach Starego Kontynentu nie mieli problemów z sięganiem po argument siły, gdy nie byli w stanie narzucić swoich poglądów drogą parlamentarną. Austriacka SPÖ wywoła w 1934 r. tzw. powstanie lutowe przeciwko rządom kanclerza Dollfussa. Podobnie jak PPS, hiszpańska PSOE także w 1934 r. wystąpiła zbrojnie przeciwko parlamentarnej większości, tylko dlatego, że do rządu weszli ministrowie z chrześcijańsko-demokratycznej prawicy, co zostało uznane za a priori „niedemokratyczne”.
Warto przypomnieć, że nie tylko dawni partyjni towarzysze Piłsudskiego z PPS, ale także wroga niepodległości Polski Komunistyczna Partia Polski – oczywiście za zgodą Moskwy – poparła zamach Piłsudskiego. Przywódcy komunistyczni będą zresztą chcieli już wkrótce o tym zapomnieć, określając swoją ówczesną postawę jako tzw. błąd majowy. Jednak w 1926 r. Feliks Dzierżyński pisał: „Jestem za tym, aby w walce, która obecnie toczy się między endecją a Piłsudskim, nasza partia całym frontem zwróciła się przeciwko endecji […] i popierała Piłsudskiego, pchając go na lewo, rozpętując rewolucję chłopską”. Lewica, zarówno polska, jak i komunistyczna, widziała więc w zamachu Piłsudskiego okazję dla realizacji własnych celów, z których jeden miała z marszałkiem wspólny – polegał on na odsunięciu za wszelką cenę od władzy prawicy, bez względu na koszty tej operacji poniesione przez Polskę. Nie można więc odmówić racji Konopczyńskiemu, który napisał: „Lewica zdeptała demokrację parlamentarną i brała na siebie wszelkie tego obrotu [rzeczy] konsekwencje”.
Skutki zamachu
W podręcznikach historii Polski podkreśla się, że zamach majowy stał się początkiem ewolucji II RP ku rządom autorytarnym. Warto zwrócić uwagę, że po zamachu Piłsudski zdawał się nie mieć własnej wizji zmian ustrojowych, które chciałby wprowadzić po przejęciu władzy. Uchwalona w sierpniu 1926 r. tzw. nowela sierpniowa – czyli reforma konstytucji marcowej – była realizacją okrojonej wersji reformy konstytucyjnej rządu Witosa. Nowela wzmacniała stabilność rządu, umożliwiała wydawanie dekretów z mocą ustawy, ale rezygnowała z wprowadzenia proponowanego przez prawicę sejmową sądu kontrolującego zgodność ustaw z konstytucją.
Ostateczna wersja ustroju à la Piłsudski była zaś przygotowywana tak powoli, że gdy w 1935 r. konstytucja kwietniowa weszła w życie, Piłsudski nie zdążył już z niej skorzystać i zmarł kilka tygodni po jej uchwaleniu. Zamach z pewnością przyniósł z sobą kompromitację ówczesnej reprezentacji parlamentarnej, która zalegalizowała go, wybierając autora wojskowego buntu na prezydenta. Tego wyboru zresztą Piłsudski później nie przyjął. Na dłuższą metę oznaczało to zakwestionowanie znaczenia Sejmu jako reprezentacji społecznej, co odbija się zapewne pośrednio także na stosunku współczesnych Polaków do Sejmu.
Jednak jeszcze poważniejszy wydaje się zarzut, jaki można postawić Piłsudskiemu: o unikanie przez marszałka politycznej odpowiedzialności. Zwykle po udanym zamachu stanu jego lider przejmował władzę. W przypadku byłego naczelnika państwa tak się nie stało. Desygnując na najważniejsze stanowisko w państwie zależnego od siebie figuranta, profesora chemii Ignacego Mościckiego, sam „skromnie” zajął gabinet ministra spraw wojskowych. Ta praktyka rządzenia z tylnego siedzenia niestety utrwaliła się, prowadząc do rozchodzenia się realnych i formalnych struktur władzy, co nigdy z kolei nie sprzyjało jakości życia politycznego.
Wnioski
Wypadki majowe 1926 r., podobnie jak cała historia II RP, nie powinny być – z naszego punktu widzenia – jedynie zamierzchłą przeszłością. Wiele mówią nam one nie tylko o ówczesnej Polsce, ale także o słabościach polskiej kultury politycznej.
Dla nas Józef Piłsudski stał się niekwestionowanym symbolem polskiej niepodległości. W centrum Warszawy znajdują się przecież aż dwa jego pomniki. Politycy – zwłaszcza prawicowi i centrowi – uwielbiają powoływać się na osobę marszałka.
Jednak wciąż brakuje nam rzetelnej analizy jego dokonań z perspektywy dobra wspólnego Polaków. Analizy podkreślającej zarówno blaski, jak i cienie tej skomplikowanej postaci, która odcisnęła decydujące piętno na międzywojennej Polsce. Bezrefleksyjność wobec Piłsudskiego jest w moim przekonaniu bardzo niebezpieczna dla zbiorowej świadomości Polaków. Tego rodzaju symbol jest bowiem łatwy do zaatakowania przez osoby niechętne polskiej tożsamości. Wystarczy wspomnieć, że w opinii historyków europejskich Piłsudski jest często traktowany jako lokalny faszysta. Nie ujmując więc Piłsudskiemu zasług dla odzyskania przez Polskę niepodległości, powinniśmy jednak uznać jego zamach majowy za posunięcie dla Polski szkodliwe.
Co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, nie wydaje się, żeby można było uznać legalne władze obalone przez marszałka za szkodliwe dla naszego kraju, co mogłoby usprawiedliwić użycie przezeń przemocy przeciwko nim. Wręcz
przeciwnie: w 1926 r. można było z rządem Witosa wiązać nadzieje na stabilizację polityczną i pożyteczne reformy ustrojowe, których słuszność zresztą sam marszałek uznał, potem wprowadzając je w noweli sierpniowej.
Po drugie, decyzja o wszczęciu wojny domowej w imię spełnienia ambicji przywódcy była niesłychanie ryzykowna dla bezpieczeństwa Polski. Sikorski, tłumacząc swoją bierność w maju 1926 r., powoływał się na zagrożenie wystąpieniami ukraińskimi. Dmowski gasił nastroje antypiłsudczykowskie w Wielkopolsce, pisząc tekst pod znamiennym tytułem „Trzeba myśleć o Polsce”, w którym argumentował, że w imię dobra Polski należy zaniechać słusznej walki w obronie rządu, aby tylko nie wystawiać na szwank bezpieczeństwa kraju. O istnieniu ryzyka świadczą także nadzieje na wybuch rewolucji, formułowane przez liderów KPP w związku z poparciem udzielanym zamachowi Piłsudskiego.
Po trzecie wreszcie, głównym motywem wystąpienia marszałka była środowiskowa i osobista frustracja, które – nawet jeśli były słuszne – z pewnością nie usprawiedliwiają sięgnięcia po przemoc w walce politycznej. Jak pisał bowiem św. Tomasz z Akwinu: „Na tym właśnie polega tyrania, że celem jej jest własne dobro rządzących ze szkodą dla społeczności”.
Piłsudski uważał jednak rząd Wincentego Witosa za „rząd nieprawości”. Pytanie, czy rzeczywiście był on tak fatalny?
Zwycięstwo Piłsudskiego w zamachu majowym byłoby zapewne niemożliwe, gdyby nie poparcie lewicy, zwłaszcza Polskiej Partii Socjalistycznej
KUP E-WYDANIE