Rada Regencyjna z całym uporem przeprowadziła pertraktacje z generalnym komisarzem i pełnomocnikiem Niemiec dla tej sprawy, księciem Oettingen von und zu Oettingen. Doprowadziły one do zgody niemieckiej na zwolnienie Komendanta z więzienia bez żadnych warunków, ale przy zobowiązaniu do ścisłego przestrzegania tajemnicy o przyjeździe, aż do samego momentu jego przybycia. Pociąg zajechał na dworzec wiedeński wczesnym rankiem 10 listopada. W tym miejscu pozwalam sobie opuszczać szczegóły znane z innych źródeł i zupełnie ustalone, gdyż ograniczać się będę w mojej obecnej relacji tylko do momentów mniej lub zupełnie nieznanych, względnie podawanych z mniejszą lub większa nieścisłością.
[…] Tak więc w ciągu 10 listopada w czasie swojej pierwszej konferencji z Radą Regencyjną, komendant Piłsudski ani nie zażądał oddania sobie rządów – jak tego powszechnie w całej Polsce się spodziewano – ani też nie dopuścił do dyskutowania nad projektem samejże Rady Regencyjnej liczącej na wstąpienie więźnia z Magdeburga w skład tejże Rady. Natomiast wysunął tylko jedno żądanie, ale takie, które swoją trzeźwością od razu określa postać Marszałka na tle tego miliona złud i pomysłów, raz twórczych, a raz rewolucyjnych, którym w tym momencie ulegali – wszyscy! Otóż Komendant jak na razie i tuż po przyjeździe zażądał tylko oddania sobie władzy nad wojskiem podlegającym Radzie Regencyjnej, tj. nad Polską Siłą Zbrojną, czyli tzw. Wehrmachtem, gwałtownie w ostatnich dniach rozbudowującym swoją liczebność. Ten warunek Komendanta został z miejsca przez Radę Regencyjną przyjęty […].
Na ogół dzień 10 listopada przechodził – mimo manifestacji na cześć Komendanta, pewnych rewolucyjnych demonstracji młodzieży uniwersyteckiej i poszczególnych drobnych zatargów na peryferiach miasta – spokojnie, a nawet entuzjastycznie przyjęty przyjazd Komendanta spowodował w napiętych stosunkach ówczesnego społeczeństwa polskiego rodzaj odprężenia. W tym wypadku bowiem, o ile chodzi o dzień 10 listopada, muszę przestrzec przed całym szeregiem nieraz zupełnie fantastycznie nieścisłych relacji. Nie zapominajmy więc, że POW dopiero 10 listopada zarządziła swoją mobilizację, że dopiero z końcem tego dnia oddziały Polskiej Siły Zbrojnej obsadziły bez oporu opuszczony Belweder, a w nocy zaczęły zajmować niemieckie kolumny automobilowe. W zasadzie funkcjonowało jeszcze w ten dzień niedzielny normalne życie miasta, posterunki stały przed obiektami wojskowymi i urzędami, jakkolwiek rozkład oddziałów okupacyjnych był już niezaprzeczalnym faktem.
Niezbędna jest tu mała dygresja. Rozkład armii, a w konsekwencji państwa niemieckiego, odbywał się terytorialnie bardzo różnie. Jeśli zachód Niemiec jest już z początkiem listopada w pełnej rewolucji, to im dalej od linii Łaby na wschód, tym bardziej stary system trzymał się jeszcze, chociaż stał tuż przed samym upadkiem. Tym tłumaczy się fakt, że Komendant, który wyjechał z już na wskroś zrewolucjonizowanego Magdeburga, wjechał na dworzec warszawski normalnie funkcjonujący, na którym jeszcze rano obowiązywały nawet „przepustki na odwszawienie”. Dzisiaj moc ludzi w swoich wspomnieniach zapomina o tych szczegółach, podobnie jak o tym, że ciągle jeszcze ludność obowiązywała godzina 10 wieczór dla krążenia po ulicach, zamykania lokali itd.; słowem życie Warszawy z tego dnia zamierało spokojnie już po godzinie 10 wieczorem, o ile oczywiście nie mówimy o wojsku i działaczach POW.
Delegacja niemieckiej rady żołnierskiej
Atmosfera uspokojenia i pewnego odprężenia spowodowała, że po dniach nieprzerwanej służby, a porą już – jak na ówczesne stosunki – nocną wyszedłem w mundurze rotmistrza Legionów z pałacu Krasińskich na Krakowskim Przedmieściu, gdzie skupiały się wszystkie ważniejsze pertraktacje i sprawy ostatnich dni. Chciałem zajrzeć w progi domowe, nie przewidując, że na drodze życia napotkam ten wielki czynnik tak często dominujący zarówno w życiu poszczególnego człowieka, jak w polityce, a w konsekwencji w historii, tj. przypadek, który zainicjował i wytyczył moje prace, a tym samym losy kilku lat najbliższych. Przechodząc przez dawny plac Saski, w pogodną noc z 10 na 11 listopada, zauważyłem z daleka grupkę żołnierzy niemieckich, zaopatrzonych w broń boczną, a widocznie podnieconych i zdezorientowanych. Gdy na tle pustkowia uśpionej Warszawy spostrzegli mój mundur oficerski, zwrócili się z rozpędem ku mnie, rzucając po niemiecku pytanie: „Gdzie mieszka Piłsudski?”. Oczywiście przede wszystkim wstrząsnął mną sam fakt takiego zapytania. Czyżby zaledwie po kilkunastogodzinnym pobycie Komendanta porywali się Niemcy na oczywiste szaleństwo ponownego aresztowania? Jasnym więc jest, że w miejsce odpowiedzi zapytałem, o co im chodzi i jaki jest powód tego pytania. Rozpoczęła się na to bezładna rozmowa z czterema czy pięcioma podoficerami […]. W czasie tej rozmowy z wszystkimi naraz objaśnili mi oni, że są delegacją rady żołnierskiej generałgubernatorstwa warszawskiego, która powstała dziś, tj. w niedzielę wieczorem i objęła władze na rozkaz Berlina. Istnieje cały szereg relacji nieraz bardzo nieścisłych na ten temat, a opowiadających o powstaniu w Warszawie Soldatenratu jako władzy, począwszy już od 8 listopada. Wszystko to jest mylne. W samym Berlinie Rada Żołnierska i Robotnicza ogłosiła się władzą dopiero 10 listopada, rozsyłając już przedtem delegatów, z których jeden dokonał faktycznego i formalnego przewrotu w Warszawie dopiero w niedzielę 10 po południu, względnie wieczorem. Podoficerowie z napotkanej przeze mnie grupki delegatów poczęli mi wszyscy razem tłumaczyć na wyścigi, że nie chcą żadnej walki z Polakami, że oficerowie niemieccy sami zrzekli się rozkazodawstwa, że chcą ułożyć się pokojowo ze stroną polską i dlatego mają polecenie i prawo porozumienia się w tych sprawach z „brygadierem Piłsudskim”.
Spojrzałem na spokojnie śpiącą Warszawę, uświadamiając sobie, że jednak faktycznie i formalnie stolica znajduje się już właściwie pod władzą niemieckich sowietów, a tym samym stało się jasne, że nie ma ani chwili do stracenia. Wiedziałem, że Komendant Piłsudski zajechał na ul. Moniuszki 2. Skierowałem się więc tam wraz z napotkanymi delegatami, u których zresztą dopiero teraz zauważyłem olbrzymie czerwone kokardy na piersiach i takież opaski na ramionach. Na tle ciemnych i uśpionych domów kamienica przy ul. Moniuszki 2 odbijała, mimo późnej pory, życiem i światłem. Trudno było mi potem ustalić w pamięci, jaka to była godzina. Mam wrażenie, że było to koło północy, a sam Marszałek Piłsudski podaje, że – „w chwili kładzenia się spać” (VIII, 158). Relacja Soldatenratu […] wyznacza czas tej delegacji na 11 w nocy. Inne liczne relacje na ten temat są mylne.
Dom przy ul. Moniuszki 2 był otwarty i oświetlony, nawet przypominam sobie osobę urzędującego dozorcy, „gdyż właśnie w sieni domu pozostawiłem moich sowieckich delegatów, a sam poszedłem na górę. Obawiałem się bowiem naturalnie, by nie wszedł w drogę ten wielki władca dziejów, tj. przypadek. Łatwo bowiem w powyższej sytuacji w miejsce słów zapytania lub przywitania mogły paść strzały w stronę podobnej, zresztą uzbrojonej, grupy niemieckich podoficerów. W pensjonacie, gdzie stanął Komendant, zastałem na służbie, jak sobie przypominam, por. K. Stamirowskiego (późniejszego pułkownika i wiceministra) fungującego w mundurze Belniaka w charakterze adiutanta. Przez przedpokój przesuwali się jacyś ludzie z I Brygady oraz jacyś delegaci stronnictw, wśród których przypominam sobie działaczy ze Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego z p. Kiniorskim, późniejszym senatorem, na czele. Naprowadzam te momenty personalne, gdyż – już dziś przy pomocy innych osób – będzie można zapewne z całą dokładnością ustalić wszystkie szczegóły tej sytuacji, która siłą rzeczy i wypadków stała się chwilą pierwszych dreszczy zapowiadających przyjście na świat w dniu następnym Odrodzonej Polski!
Niemcy u Piłsudskiego
Na moją gwałtowną prośbę wprowadził mnie por. K. Stamirowski do Komendanta, który mnie przyjął w pokoju, jak to sobie dokładnie przypominam, wypełnionym jakimiś łóżkami. Krótkim, telegraficznym stylem powtórzyłem wszystkie informacje, jakich mi udzielili niemieccy delegaci, a zwłaszcza o formalnym objęciu władzy nad „G.G. Warschau” przez Soldatenrat, a tym samym o automatycznym i ostatecznym rozsypaniu się dotychczasowych władz niemieckich. Komendant wysłuchał relacji i kazał mi sprowadzić delegację do siebie.
Przebieg rozmowy z niemiecką delegacją najściślej podaje własna relacja Marszałka Piłsudskiego wydrukowana w pracy „Pierwsze dni Rzplitej Polskiej” (VIII,159). […] Pozostał mi w pamięci pewien szczegół raczej zewnętrzny, a jednak bardzo istotny na tle ówczesnej sytuacji i tego przelotnego, jednonocnego władztwa sowietów nad Warszawą. Jest to mianowicie fakt, że cała ta konferencja Marszałka Piłsudskiego z delegacją Soldatenratu, przy której asystowałem, odbyła się na stojąco. Niedawny więzień Magdeburga, przy którym stał polski rotmistrz w postawie wojskowej, ani na chwilę, nawet w tej rewolucyjnej sytuacji, nie zapomniał o swym stanowisku wysokiego dowódcy rozmawiającego ze zrewoltowanymi podoficerami. Co ciekawsze przy tym, Komendant Piłsudski sprawił w tym momencie na mnie wrażenie człowieka, który „czuje się panem sytuacji, uspokaja i poleca utrzymanie spokoju i porządku”, tak bowiem określiłem moje ówczesne wrażenia, zanim zapoznałem się z tym, co sam Marszałek Piłsudski stwierdził o swoim samopoczuciu w tej zwrotnej chwili dziejowej.
W czasie wychodzenia delegacji niemieckiej Komendant wydał mi – rzecz sama przez się zrozumiała – polecenie, bym razem z delegacją udał się jako łącznikowy na pełne posiedzenie Soldatenratu i tam oddziaływał w podobnym duchu, jaki przebijał przez jego słowa w czasie tej krótkiej konferencji. Poza tym rozkazał, abym się starał w miarę możliwości, a była już głęboka noc, podawać na ul. Moniuszki 2 relacje o sytuacji w pałacu gubernatorskim, tj. w dzisiejszym Prezydium Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu, gdyż tam właśnie osadził się „Soldatenrath G.G. Warschau”, jako naczelna władza okupacyjna.
Gdy zamknąłem za sobą drzwi, by dopędzić odchodzących delegatów, oczywiście nie zdawałem sobie sprawy ani na chwilę, ani wówczas, ani na długie lata potem, że właśnie w tym momencie zapadła jedna z najważniejszych decyzji w dziejach Polski. Komendant, jak wspomniałem zrobił na mnie podówczas wrażenie człowieka, który czuje się w pełni panem sytuacji, a ma w ręku ustalony plan działania i wszystkie potrzebne środki ku realizacji. W rzeczywistości z jego własnych zwierzeń wiemy, że „chciałem uciec z Warszawy, w której zatrzymał mnie nie kto inny, jak Soldatenrat”. Jest to ten ustęp z jego „Pism” (VIII, 162), w którym Marszałek rekapituluje po latach fakt wpływu wyżej przez siebie opisanej bytności delegatów Soldatenratu na jego decyzję, względnie zmianę decyzji w duchu pozostania w Warszawie i ujęcia całej akcji rozbrajania Niemców w swoje ręce.
W tym bowiem momencie niepostrzeżenie nawet dla tych, którzy tuż obok stali, zapadła ta decyzja, na jakich drogach będą się dokonywać narodziny Odrodzonej Polski i pierwsze pełne „wyjście na świat” wolności stolicy. Niewątpliwie bowiem, podobnie jak za czasów kościuszkowskich, tak samo w wieku XX chwilą czy godziną narodzin Polski niepodległej było oswobodzenie stolicy państwa spod władzy obcych wojsk, rządzących w niej nieprzerwanie od roku 1831, tj. od ostatnich przed naszą epoką dni prawdziwie niepodległej, choć cząstkowej Polski […].
„Gazeta Polska”, piątek 11 listopada1938 r.
Nie zdawałem sobie sprawy ani na chwilę, ani wówczas, ani na długie lata potem, że właśnie w tym momencie zapadła jedna z najważniejszych decyzji w dziejach Polski
Komendant Piłsudski sprawił w tym momencie na mnie wrażenie człowieka, który „czuje się panem sytuacji, uspokaja i poleca utrzymanie spokoju i porządku”