Te słowa Feliksowi Konarskiemu pisały się same. Podobnie zresztą jak Alfredowi Schützowi, który skomponował melodię – same układały się nuty. Efekt – co stwierdzili już pierwsi jej wykonawcy i słuchacze – był niesamowity. „Co chwilę zbliżałem się do okna i patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego ognia” – wspominał Feliks Konarski. „Po głowie tłukły się słowa rozkazu gen. Andersa: »Nadeszła chwila bitwy...«. I nagle... Samo przyszło… »Czy widzisz te gruzy na szczycie…«”. „Tak się to wszystko ze mną razem zlepiło – wspominał Alfred Schütz – że nie wyobrażałem sobie, że tu może powstać inna melodia”. Jak się okazało, powstała jedna z najbardziej znanych i popularnych polskich pieśni patriotycznych, o wielkiej sile emocjonalnej – uważana za odpowiednik legionowej pieśni „O Mój Rozmarynie” i nazywana (tylko z niewielką przesadą) drugim polskim hymnem.
W śmiertelnym zwarciu
Bitwa o Monte Cassino była wyjątkowo krwawa. Żołnierze 2. Korpusu gen. Andersa walczyli z doborowymi oddziałami niemieckiej 1. Dywizji Strzelców Spadochronowych, pokonywali pola minowe, zdobywali stanowiska ogniowe, pięli się po stromych ścieżkach górskich. Szturmowali pozycje, które wcześniej oparły się innym alianckim dywizjom. Zdobycie 18 maja 1944 r. umocnień otworzyło aliantom drogę na Rzym.„Bułak z 13. batalionu, w porywie poświęcenia, rzucił się całym ciałem na pole minowe, moszcząc drogę kolegom” – pisał w relacji z pola bitwy Melchior Wańkowicz. „Miarkowski z karpackich ułanów, osłaniając kolegów, rzucił się na ręczny granat. Jarnutowski z 6. baonu, strzelając z elkaemu bez przykrycia, z postawy stojącej, ściągnął ogień na siebie; rozniesiony w strzępy, uratował dwa plutony”. „Straszliwy widok przedstawiało pobojowisko” – zanotował gen. Władysław Anders. „Naprzód zwały nie wystrzelonej amunicji wszelkiego kalibru i każdej broni. Wzdłuż ścieżki górskiej – bunkry, schroniska, wysunięte punkty opatrunkowe. Trupy żołnierzy polskich i niemieckich, czasem splecione w ostatnim śmiertelnym zwarciu. Powietrze przesycone wyziewami rozkładających się zwłok. Zbocza wzgórza, zwłaszcza od strony mniejszego natężenia ognia, tonęły w powodzi czerwonych maków”.
Te właśnie kwiaty, rozkwitłe po okolicznych łąkach, wspominało wielu. Feliks Konarski pseudonim „Ref-Ren” zrobił je leitmotivem swojej pieśni o makach, które „czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosły krwi”. Muzykę do słów „Ref-Rena” skomponował Alfred Schütz, a pierwszy pieśń wykonał Gwidon Borucki.
Z występami po ZSRS
Konarski, Schütz i Borucki byli prawie rówieśnikami, wszyscy związani z Kresami. Życie każdego z nich to gotowy scenariusz na film. Konarski, urodzony w 1907 r. w Kijowie, doświadczył rewolucji bolszewickiej. W 1921 r., jako czternastoletni chłopak, przeszedł przez zieloną granicę, by dostać się do Warszawy. Tu ukończył szkołę i rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Już w szkole pisał piosenki, ale karierę jako autor utworów rewiowych – pisanych pod pseudonimem „Ref-Ren” – oraz jako aktor i szef teatru objazdowego, rozpoczął pod koniec lat 20. W 1934 r. przeniósł się do Lwowa, gdzie założył teatr rewiowy. Przed II wojną światową napisał wiele popularnych, śpiewanych do dziś przebojów: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już nigdy”, „Odrobinę szczęścia w miłości” i „Powróćmy jak za dawnych lat”.
We Lwowie „Ref-Rena” zastał wybuch wojny i agresja sowiecka. Razem z żoną, krakowską aktorką Niną Oleńską, wyjechał w głąb ZSRS z orkiestrą kolejową, aby uniknąć aresztu. Potem jeździł z występami po różnych miastach ZSRS. „Czy odmowa występów była rzeczywiście jednoznaczna z aresztowaniem lub wywózką?” – zastanawiała się po latach Justyna Chłap-Nowakowa w książce o twórczości poetyckiej 2. Korpusu. „To pytania, na które trudno udzielić całkowicie jednoznacznej odpowiedzi. Pewne jest jednak, że aktorów, którzy przeszli – z występami – przez Sowiety i opuścili je z armią gen. Andersa, nigdy nie potępiano. W wojsku cieszyli się ogromną sympatią, a ich rola i zasługi były olbrzymie. Podnosili na duchu, zagrzewali do walki, śmieszyli i wzruszali”.
Na lwowskiej fali
Taki sam dylemat dotyczył także starszego o trzy lata, a urodzonego w Tarnopolu, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, Alfreda Schütza (wcześniej: Szyca). Po rozpoczętych i rzuconych studiach prawniczych i studiach w Lwowskim Konserwatorium Muzycznym, w 1932 r., na kilka lat związał się z popularną Wesołą Lwowską Falą, gdzie został kierownikiem muzycznym audycji. Po przeniesieniu do Warszawy współpracował z teatrami i kabaretami, m.in. z Teatrem Narodowym, teatrem operetkowym „8.15” i słynnym rewiowym Cyrulikiem Warszawskim jako kompozytor i kierownik muzyczny. Tuż przed wojną objął stanowisko szefa muzycznego Teatru Buffo. Jego muzyka cieszyła się wielkim powodzeniem. Przeboje Schütza śpiewały legendy estrady: Ordonka, Eugeniusz Bodo i Mieczysław Fogg. Wydano kilkadziesiąt płyt gramofonowych z jego utworami.
We wrześniu 1939 r., uciekając przed Niemcami, Schütz znalazł się w okupowanym przez Sowietów Lwowie. Zbierając wokół siebie uchodzących z Polski artystów, założył, razem z Konradem Tomem (właśc. Runowieckim), autorem m.in. słynnego szmoncesu „Sęk”, Teatr Miniatur, z którym wyruszył na tournée po ZSRS. To pozwoliło mu przetrwać nawet wtedy, gdy w Kirgizji zapadł na tyfus. Koledzy podśmiewali się później, że choroba ta była karą za skomponowanie w ekspresowym tempie nowego hymnu dla tej radzieckiej republiki.
Przymusowe tournée
Pierwszym wykonawcą „Maków…” był Gwidon Borucki (właśc. Gottlieb). Urodzony w 1912 r. artysta pochodził z Krakowa, a śpiewać zaczął podczas studiów w Wyższej Szkole Handlu Zagranicznego we Lwowie. Z początku śpiewał w restauracjach. Wkrótce to samo robił – już jako Gwidon Borucki – w lokalach warszawskich. Tu został zauważony i zaangażowany do Cyrulika Warszawskiego. Gdy we wrześniu 1939 r. postanowił przedostać się do rodziny do Lwowa, granicę okupacji niemiecko-sowieckiej musiał przekroczyć w chłopskim przebraniu, na wozie ze słomą. Znajomy z Warszawy namówił go do wstąpienia do jednego z tworzonych przez Sowietów polskich zespołów. Przydzielono go do teatru muzycznego Tea-jazz Henryka Warsa – właśc. Warszawskiego – dyrygenta i kompozytora, autora tak popularnych piosenek, jak: „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Już taki jestem zimny drań” czy „Ach, jak przyjemnie”. Tu spotkał wielu kolegów ze sceny. Sowieci aktorów traktowali nie najgorzej, zaliczając ten zawód do niemal proletariackich.
Po kilku tygodniach teatry upaństwowiono, a aktorom przyznano pensje. Zaczął się dwuletni okres – jak po latach wspominał Borucki – przymusowego tournée po Sowietach. Odwiedził w tym czasie Moskwę, Leningrad, Odessę, Kijów... Konferansjerkę prowadził Eugeniusz Bodo, który wkrótce – mimo znanego nazwiska i szwajcarskiego paszportu – został aresztowany i wywieziony na Syberię, gdzie zmarł z wycieńczenia.
W Armii Andersa
Kiedy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, wszyscy trzej twórcy piosenek przebywali w głębi ZSRS. „Ref-Ren” w Moskwie, Schütz w Kujbyszewie (obecnie i przed wojną – Samara), dokąd przeniesiona była z Moskwy ambasada polska, a Borucki w Czelabińsku. Zgłosili się do organizujących się od września 1941 r. pierwszych oddziałów Wojska Polskiego. Dostali przydział do tzw. czołówek artystycznych wojska. Po ewakuacji Armii Andersa z ZSRS, już w Teheranie, z połączonych polskich zespołów stworzono The Polish Parade (Polską Paradę). Miała ona dodawać ducha żołnierzom i dbać o dobry wizerunek Polaków wśród miejscowych. Szefem Polskiej Parady został „Ref-Ren”, wcześniej dyrektor artystyczny frontowej Czołówki Teatralnej 2. Korpusu. Zespół podlegał Oddziałowi Propagandy i Oświaty, którym kierowali Józef Czapski i Jerzy Giedroyć.
Na przełomie marca i kwietnia, wkrótce po lądowaniu we Włoszech i kwarantannie, artystów z Polskiej Parady rozmieszczono w Compobasso, niedaleko Cassino. Zainstalowali się oni w mieszkaniach opuszczonych przez faszystowskich dygnitarzy. „Oznaczało to, po dwóch latach koczowania w namiotach na pustyniach Iranu, Palestyny i Egiptu, spanie w łóżkach, kąpanie się w łazience z prawdziwego zdarzenia” – pisał po latach Gwidon Borucki. W Compobasso mieściła się baza propagandowa sztabu 2. Korpusu. Z tego miejsca wypady z wojskiem robił Melchior Wańkowicz. Stąd muzycy wyjeżdżali na występy do Bari, Brindisi, Neapolu, gdzie stacjonowały polskie oddziały. Tu wreszcie, w nocy z 17 na 18 maja 1944 r., Feliks Konarski, zainspirowany prowadzonymi nieopodal walkami, napisał dwie zwrotki tekstu pieśni „Czerwone maki…”.
Oni tam się biją
„Nie mogłem spać. Co chwilę zbliżałem się do okna i patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego ognia. Oni tam biją się o klasztor. Tam rozwarło się prawdziwe piekło” – wspominał Konarski. Napisał tekst, a właściwie, jak mówił, słowa pisały się same: „Czy widzisz te gruzy na szczycie? Musicie! Musicie!! Musicie!!!”. Nad ranem myśli i rymy ułożyły się w zwrotki z refrenem. Zbudził Schütza. Kompozytor opowiadał potem w Radiu Wolna Europa, że właśnie podczas ataku na Monte Cassino przypomniał sobie rozmowę z gen. Andersem sprzed kilku miesięcy w Kairze. „Zapytał mnie, dlaczego do tej pory nie powstała w naszej armii pieśń, która pozostałaby dla przyszłych pokoleń” – relacjonował Schütz. „Powiedziałem mu, że taka pieśń z pewnością powstanie, ale w specjalnych okolicznościach, w ogniu bitwy, że coś musi się stać, by skłonić jej autora i kompozytora do jej napisania”. Ta rozmowa przypomniała mu się właśnie wtedy, w Compobasso. Po chwili wpadł do jego pokoju Feliks Konarski. „Był zdyszany, zdenerwowany. Powiedział: »Fredziu, napisałem tekst... Zaraz musisz siąść i napisać do niego muzykę«. Przeczytałem ten tekst raz i drugi, i przeszły mnie ciarki” – wspominał Schütz. W tę samą noc rozpisał muzykę na orkiestrę i przygotował Gwidona Boruckiego, który był pierwszym wykonawcą pieśni.
Nazajutrz, na akademii dla uczczenia zwycięstwa w kwaterze gen. Andersa w Campobasso, czterdziestoosobowa orkiestra wykonała po raz pierwszy „Czerwone maki…”, a scenografia, jak wspominał Borucki, była niezwykła: „Dokoła zryta ziemia, kikuty drzew, rumowiska i dalej, jak okiem sięgnąć, kwitły czerwone maki”. „Śpiewając po raz pierwszy »Czerwone maki…« u stóp klasztornej góry – notował Feliks Konarski – płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami”. To nie był występ, lecz misterium, apel poległych. Widzieli maki, po których jeszcze wczoraj „szedł żołnierz i ginął”.
Słuchali na baczność
I wciąż miał ginąć. Tydzień po zdobyciu Monte Cassino toczono bardzo ciężkie boje o tzw. pozycję ryglową tego rejonu umocnień – Linię Hitlera. Padła ona 24 maja 1944 r. A potem, w drodze na północ, kolejne boje, o Linię Gotów, Anconę, Bolonię… Wszędzie tam napisana pod Monte Cassino pieśń towarzyszyła polskim żołnierzom. Polska Parada włączyła ją do swoich programów. Opublikowano ją jeszcze w czasie kampanii włoskiej w Drukarni Polowej 2. Korpusu. Zaraz po zakończeniu wojny „Czerwone maki…” trafiły do Polski, stając się jedną z najpopularniejszych pieśni. Śpiewali ją żołnierze inwalidzi przy dźwiękach akordeonów, gitar, wykonywano ją w kawiarniach i na ulicy przy akompaniamencie mandoliny. Przyjmowanie postawy na baczność podczas jej wykonywania stało się obowiązującym zwyczajem. „Czerwone maki…” nazywano drugim polskim hymnem.
W czasach stalinowskich pieśń znalazła się na indeksie, zakazano jej publicznego wykonywania. Dopiero w 1956 r. zakaz został cofnięty, a utwór spod Monte Cassino wykorzystano m.in. w 1960 r. w filmie „Popiół i diament”. Do napisania prawie nieznanej, ostatniej zwrotki, Feliks Konarski został namówiony przez weteranów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie podczas spotkania jubileuszowego w 25. rocznicę bitwy. Zwrotka powstała zaraz po spotkaniu. Brzmiała ona:
Ćwierć wieku, koledzy, za nami
Bitewny ulotnił się pył
I klasztor białymi murami
Na nowo do nieba się wzbił...
Lecz pamięć tych nocy upiornych
I krwi, co przelała się tu –
Odzywa się w dzwonach klasztornych
Grających poległym do snu...!
Obywatele świata
Konarski mieszkał już wtedy od kilku lat w Chicago, dokąd przeniósł się z Londynu w 1969 r. Przez kilka lat był prezesem Związku Artystów Scen Polskich za Granicą. Razem z żoną, Niną Oleńską, prowadził Teatr Ref-Rena. Był jednym z organizatorów polskiego emigracyjnego życia artystycznego, m.in. wraz ze słynnym lwowiakiem Marianem Hemarem przygotował ponad 30 premier widowiskowych. W Chicago reaktywował swój teatr. Przez lata prowadził też program radiowy „Czerwone Maki”, w którym przypominał dokonania przedwojennej kultury.
Przygotowania do przyjazdu do Polski i prezentacji w ojczyźnie twórczości przerwała Konarskiemu śmierć w 1991 r. Został pochowany na Maryhill Catholic Cemetery w Niles niedaleko Chicago, obok grobów innych weteranów, którym niedany był powrót do ojczyzny. Spoczął niedaleko pomnika ku czci weteranów poległych w bitwach II wojny światowej. Płyta nagrobna zawiera inskrypcję: „Feliks Konarski 1907–1991. REF-REN. Bo wolność krzyżami się mierzy”. Alfred Schütz po wojnie wyjechał, razem z Jerzym Petersburskim (autorem muzyki do „Tanga Milonga”, i „Ostatniej niedzieli”) do Brazylii, gdzie pracował w rewiach w Sao Paulo i Rio de Janeiro. Ożenił się tam z węgierską emigrantką. W 1961 r. wrócił do Europy i osiadł w Monachium, gdzie współpracował z Radiem Wolna Europa. Zmarł w 1999 r.
Na godny pochówek kompozytora – nie stać było na to jego schorowanej żony – pozwoliła zbiórka pieniędzy podjęta przez monachijską Polonię. Gwidon Borucki po wojnie zamieszkał w Londynie, występował w teatrach i ośrodkach polonijnych. Pracował w radiu BBC, zagrał w ponad 40 filmach angielskich. Nagrywał płyty. Do Australii przybył w 1959 r. na występy, ale pozostał tam już na stałe. Prowadził własny program telewizyjny, organizował kabarety, występy dla polonii australijskiej, nagrywał płyty. Zmarł w 2009 r., w wieku 97 lat. Na grobie, nad nazwiskiem, wyryto pięciolinię z pierwszymi taktami „Czerwonych maków…”.
Historia powstania „Czerwonych maków…” jest równie niesmowita, jak sama pieśń. Tworzyła się w czasie polskiego natarcia na klasztorne wzgórze. Gdy polacy zdobyli Monte Cassino, pieśń była gotowa
Co chwilę patrzyłem na dalekie błyski artyleryjskiego ognia. Nad ranem myśli i rymy ułożyły się w zwrotki z refrenem
KUP E-WYDANIE