Druga wojna światowa dotarła także do wielu krajów zamieszkanych przez muzułmanów. Na początku lat 40. XX wieku ok. 150 milionów wyznawców islamu mieszkało w krajach podbitych przez Francję i Wielką Brytanię. Zachodnie mocarstwa usilnie zabiegały o sympatie muzułmanów w Afryce i Azji, założywszy, że z ich pomocą przechylą szalę zwycięstwa na swoją stronę. O poszerzenie wpływów oraz zdobycie dogodnych pozycji walczył także Józef Stalin. W obrębie granic rosyjskiego imperium znalazło się wówczas ok. 20 milionów mahometan, w sojuszu z którymi sowiecki dyktator upatrywał nadzieję zwycięstwa. Z drugiej strony zarówno Stalin jak i przywódcy zachodnich państw wiedzieli, że poddane im plemiona, grupy etniczne oraz narody, trzymane często w posłuchu narzędziami przemocy i represji, tylko czekają na moment wyzwolenia się z kolonialnych okowów.
O tych podziałach wiedziały też doskonale Państwa Osi, oczywiście dokładając wszelkich starań, by je wzmocnić. Po ataku na Rosję sowiecką, czyli w latach 1941-1942, Hitler dostrzegł w muzułmanach niebagatelny polityczny potencjał. Wraz z postępującą ekspansją Trzeciej Rzeszy führer próbował zaskarbić sobie ich zaufanie, odwołując się do argumentu posiadania wspólnego wroga. To dotyczyło przede wszystkim Żydów, uchodzących w świecie arabskim od stuleci za wrogów numer jeden. Historia dowiodła, że rachuby niemieckiego despoty nie były płonne.
Instytucje islamskie
Wkraczając do ogarniętych wojną krajów w Afryce Północnej, na Bałkanach, Bliskim Wschodzie, Kaukazie i Półwyspie Krymskim, naziści ostentacyjnie okazywali swoje sympatie do mahometan, występując w rolach obrońców islamu. Oczywiście nie bezinteresownie. Za otrzymane łaski dziesiątki tysięcy sprawnych fizycznie muzułmanów miało włożyć mundury Wehrmachtu bądź SS. Najwięcej rekrutów pochodziło ze Związku Sowieckiego, a także z krajów bałkańskich. Jednocześnie w miastach Trzeciej Rzeszy pojawiały się oficjalnie różnorakie instytucje islamskie. To właśnie w tym okresie powstał w Berlinie Islamski Instytut Centralny, a na tętniącej życiem arterii Kurfürstendamm otwarto pierwsze restauracje arabskie. Włączeni w koncyliacyjną propagandę niemieccy muzułmanie nawoływali zaś swoich religijnych pobratymców na świecie do solidarności z nazistami. W 1942 r. ofensywa Hitlera osiągnęła terytorialnie punkt kulminacyjny; żołnierze Wehrmachtu byli już obecni od Wysp Normandzkich na zachodzie, poprzez Kaukaz na wschodzie i Skandynawię na północy, na południowej Saharze kończąc. W podbitych krajach Południa Niemcy często spotykali zdezorientowanych muzułmanów, niepewnych przyszłości, ale nadal zarządzających ważnymi metropoliami jak Tunis, Sarajewo czy Bakczysaraj. Wówczas Hitler myślał o jak największym „Lebensraumie”, jeśli uda mu się podbić kraje islamskie położone na obszarze Eurazji. Polityka nazistów przewidywała nie tylko kontrolę nad przebiegającą linią i zapleczem frontu, ale też wywoływanie fermentu narodowościowego. To dotyczyło przede wszystkim południowych granic Związku Sowieckiego, jak i państw skolonizowanych przez Wielką Brytanię i Francję – głównie w Afryce, Azji i na Bliskim Wschodzie. Sam Hitler gardził muzułmanami, ale rozprawienie się z nimi było planem odłożonym na później, po ostatecznym triumfie Trzeciej Rzeszy i zapewnieniu Niemcom „przestrzeni życiowej”.
Polityczne marionetki
Zająwszy tereny zamieszkane przez muzułmanów, naziści nie tylko kontrolowali je twardą ręką, ale też dokładali wszelkich starań, by zwerbować rekrutów i podsycić ich nienawiść wobec islamskich „braci”, którzy włożyli mundury aliantów. Uruchomiona w tym celu przez ministra Trzeciej Rzeszy Josepha Goebbelsa propaganda posługiwała się całą gamą środków retorycznych i ikonograficznych, utwierdzając muzułmanów w przeświadczeniu, że ich religia nakazuje im udział w wojnie. Jednak wyobrażenia hitlerowców o islamie były skrajnie uproszczone. Autorzy propagandowych broszur wykazywali się umysłową ociężałością, czego dowodem choćby pejoratywne określenia jak „Muselmane”, w które obfitował nawet język biurokratyczny. Naziści potrafili potrafili je jednak finezyjnie rozgrywać. Mimo że np. nie brakowało niemieckich orientalistów, którzy doskonale znali złożoność i heterogeniczność świata arabskiego, to w Trzeciej Rzeszy zostali sprowadzeni do politycznych marionetek i przedstawiali go jako jednolity konstrukt. Najistotniejsze było pojęcie mahometanizmu jako globalnej potęgi politycznej – bez jakichkolwiek wewnętrznych podziałów i konfliktów. Aksjomatem „proislamskiej” kampanii było przekonanie, że w islamie religia i polityka idą w parze. Wiara muzułmanów wydawała się nazistom koherentna i przejrzysta, w każdym razie na tyle, by móc dowolnie manipulować jej wyznawcami. Toteż propagandyści w Berlinie stosowali mylne terminy jak „Weltislam” (światowy islam) czy też „Weltmuselmanentum” (światowy mahometanizm). Nic więc dziwnego, że podobne konstrukty kolidowały często ze złożoną rzeczywistością w samych krajach islamskich, jak np. w Bośni, gdzie muzułmanie znaleźli się między zwaśnionymi ze sobą Chorwatami i Serbami. Lecz muzułmanie i tak ochoczo wstępowali w szeregi armii Hitlera. Najistotniejszym punktem w pokrętnej logice nazistowskich elit, wyprowadzonej z doświadczeń w Niemczech, było rozwiązanie kwestii żydowskiej, która z kolei łączyła je z wieloma przedstawicielami państw na Bliskim Wschodzie. Dowódca SS Heinrich Himmler i Goebbels mogli tu zatem sięgać po całą skarbnicę skojarzeń i analogii historycznych.
Wspólna nienawiść
Jednym z największych podnoszonych dziś przez Zachód zarzutów wobec islamu i jego proroka Mahometa jest fakt, że był on antysemitą. Najświętsze miasto świata arabskiego Medyna zostało założone przez plemiona żydowskie, które uciekały m.in. przed prześladowaniami w Persji. Plemiona jak Banu Quaraiza i Banu Nadir przyniosły ze sobą do Medyny ogromny zasób wiedzy o rolnictwie. Wkrótce Żydzi stali się na tym obszarze wpływowymi posiadaczami ziemskimi, przejmując także kontrolę nad finansami i handlem. Dla Arabów rosnący w siłę przybysze stali się nie lada wyzwaniem, szczególnie dla szczepu Quraysh z Mekki, którego członkiem był sam Mahomet. Prorok islamu był nie tylko zazdrosny o materialną przewagę Żydów w Medynie, ale najzwyklej sfrustrowany, że nie chcieli go uznać za proroka i nie ulegli forsowanym przezeń próbom islamizacji. W 628 r. muzułmanie w Medynie zamordowali w obecności Mahometa w ciągu dwóch dni ok. 700 Żydów. Bitwa o Chajbar (Khaybar) miała na celu ostateczne rozwiązanie „kwestii żydowskiej” w Medynie. Nawiasem mówiąc, radykalni islamiści do dziś nie kryją dumy z tego wydarzenia. Słowo „Khaybar" pada jeszcze na wielu antyizraelskich wiecach, jak choćby w Iranie. „Po tej rzezi zabijanie religijnego oponenta stało się stałym narzędziem muzułmanów sięgających po władzę” – pisze dziś niemiecki orientalista Hans-Peter Raddatz w swojej książce „Allah i Żydzi”. Niemiecko-egipski publicysta Hamed Abdel-Samad nazywa Mahometa nawet „inicjatorem Holokaustu”, porównując go z samym Hitlerem, który „dopełnił ludobójstwo proroka islamu”. Tu trzeba mieć jednak koniecznie na uwadze, że Samad skłonny jest określać wyznawców islamu bez wyjątku epitetami, rzadko pisząc o nich inaczej niż z jadowitym przymiotnikiem. Również naziści odnosili się do tego wydarzenia we własnej propagandzie, eksploatującą krzepiącą Arabów wizję, że wreszcie „ktoś robi z Żydami porządek”. „Nie przeszkadza mi, że muzułmanie w SS kultywują swoją religię. Powiem więcej: podoba mi się to” – przekonywał Himmler w 1943 r. na wiecu w Poznaniu. Dlatego nie zakazywał „przemalowanym” innowiercom swoich rytuałów lub np. muzułmańskiego nakrycia fez, w kształcie ściętego stożka – oczywiście pod warunkiem, że był on opatrzony emblematem trupiej czaszki SS. Jednocześnie organizowano kursy (np. na Uniwersytecie w Getyndze), na których szkolono imamów, którzy z kolei później przekonywali pobratymców na frocie o uzdrawiającej mocy symbiozy islamu i nazizmu.
Jedną z ważniejszych postaci, którzy ochoczo włączyli się w antysemicką propagandę nazistów był Palestyńczyk Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy. Wuj Jasira Arafata już przed II dwugą wojną światową działał na rzecz przekształcenia Jerozolimy w ostoję pan-arabskiego nacjonalizmu w walce z napływem żydowskich imigrantów do Palestyny. Po wybuchu wojny Amin zaczął intensywnie współpracować z nazistowskimi władzami. W 1941 r. zamieszkał w Berlinie, a Himmler osobiście rozłożył nad nim parasol ochronny. Mufti budził jednak żywiołową niechęć Hitlera, przy czym führer tolerował go, gdyż traktował jako część swojej chorej politycznej układanki. Mufti pretendował zaś do roli głównego przedstawiciela islamu na świecie, idealnie wpisując się w lansowaną przez nazistów narrację. Amin stał się później w istocie poruszaną przez nazistów marionetką, głównym ich „przełożeniem” między Berlinem a dywizjami górskimi SS „Hanschar” i „Kama”, w których szeregach służyli bośniaccy i chorwaccy muzułmaninie. Mufti chciał jednak przede wszystkim udaremnić zamysły syjonistów o własnym państwie w Palestynie, co paradoksalnie kolidowało z polityką nazistów, bo wskutek niej tysiące Żydów uciekało na Bliski Wschód. W oczach wielu Arabów Amin do dziś uchodzi za bohatera, ale przez niemieckich i izraelskich historyków jest słusznie oskarżany, jakoby popierał pomysł ostatecznej zagłady europejskich Żydów, znanej pod eufemistyczną nazwą „Endlösung” (Ostateczne rozwiązanie). W dniu 13 maja 1943 r. Mufti Jerozolimy zablokował transport do Palestyny 4 tys. żydowskich dzieci, pochodzących z Węgier, Bułgarii i Rumunii. Plan podlizywania się nazistom okazał się jednak niewypałem. Po wojnie Amin nie mógł już nawet powrócić do swojej Palestyny.
Nie tylko Niemcy
Nie tylko Niemcy próbowali pozyskać muzułmanów dla własnych celów. Sojusznicy Hitlera, przywódcy Włoch i Japonii, podejmowali podobne próby. Także Brytyjczycy, Amerykanie i Sowieci usiłowali zaprząc wyznawców islamu do swoich planów wojennych. Obiecywali im wsparcie, bezpieczeństwo i wolność religijną. Muzułmanie we włoskich koloniach służyli m.in. w oddziałach Ochotniczej Milicji Narodowego Bezpieczeństwa (MVSN). Na terenie Afryki sformowano siedem podobnych legionów. Na listach Włoskiej Partii Faszystowskiej figurowało wiele arabskich nazwisk. Sam Benito Mussolini z lubością przedstawiał się jako zaangażowany patron mahometan. Podczas jednej z wizyt w skolonizowanej przezeń Libii w 1937 r. Il Duce został w Trypolisie frenetycznie powitany przez arabskich żołnierzy, którzy odśpiewali w swoim języku „Giovinezzę”, nieoficjalny hymn narodowy Włoch w latach 1924–1943 . Uwieńczeniem ceremonii jedności pomiędzy Libią a Italią było wystąpienie berberyjskiego przywódcy Yusufa Cherbisca, który podarował Mussoliniemu starożytny „Miecz Islamu”, z wyrytą dedykacją: „W imieniu Muzułmanów Libii, dumnych z bycia synami faszystowskich Włoch”. Odnotował to wydarzenie w swoim pamiętniku nawet sam Goebbels: „Il Duce przebywa w Libii i hołduje islamowi. Bardzo mądry chwyt. Paryż i Londyn z miejsca się nań obrazili” - pisał propagandysta Hitlera. Podczas drugiej wojny światowej Włochy nasiliły tę politykę opływającą w symboliczne gesty. W Maghrebie i na Bliskim Wschodzie włoscy partyjni pretorianie gloryfikowali Mussoliniego jako „protektora muzułmanów”. W podobny sposób Japonia próbowała pozyskać mahometan w Azji w celu mobilizacji żołnierzy w walce z Wielką Brytanią, Holandią, Chinami i Związkiem Sowieckim.
Do wtłoczenia swoich ambicji w nadaną przez geopolityczną szachownicę formułę był także zmuszony premier Wielkiej Brytanii. Winston Churchill już na końcu XIX w. jako młody oficer podczas wojny w Indiach natknął się na uzbrojonych po zęby muzułmanów. Wtedy zdał sobie sprawę z ich potencjału. Toteż w 1942 r. ostrzegał: „Nie możemy się narażać muzułmanom!”. Po wybuchu II wojny światowej na londyńskich ulicach niemal z dnia na dzień zaczęły się pojawiać meczety i inne islamskie stowarzyszenia. Również władze w Waszyngtonie zrozumiały, że udział muzułmanów w działaniach wojennych może być dla USA „języczkiem u wagi”. W 1943 r. amerykańskie służby prowadziły akcje dywersyjne w Afryce Północnej, rozprowadzając tam ulotki, nawołujące tamtejsze ludności do „dżihadu" przeciwko oddziałom Afrika Korps pod dowództwem słynnego generała Erwina Rommla, „Lisa pustyni”. W Pentagonie zatrudniono redaktorów i orientalistów, którzy pisali dla amerykańskich żołnierzy podręczniki o islamie.
Potencjał „swoich” muzułmanów dostrzegł także Józef Stalin. O ile w latach 30. sowiecki dyktator brutalnie tłumił wszelkie próby emancypacji Tatarów, kaukaskich muzułmanów i innych turkmeńskich grup, o tyle po 1941 r. Kreml zupełnie zmienił swoją politykę wobec islamu. Zostały uchylone liczne zakazy, jak choćby pielgrzymki do Mekki. Mahometanizm nie chronił wszak przed ideologicznym porażeniem. W Centralnym Komitecie Muzułmańskim w Ufie zasiadał „czerwony mufti” Stalina, niejaki Abdurrahman Rasulaev, który zamykał się w urojeniach i brnął w zawzięte obstawianie przy projekcie „rewolucji światowej”. Propagandę Rasulaeva można po części uznać za bezpośrednią reakcję na podobne starania Niemców na południowych granicach Związku Sowieckiego, które płynęły z błędnego przekonania o własnej sile.
Co ciekawe, wraz z zakończeniem II wojny światowej państwa Europy, Azji i Ameryki nie ustawały w próbach rekrutacji muzułmanów. W okresie zimnej wojny USA intensywnie wspierały antykomunistyczne grupy islamskie w konflikcie z kruszącą się z wolna potęgą Związku Sowieckiego, jak np. mudżahedinów w Afganistanie, których Waszyngton zaopatrywał nie tylko w najnowsze rakiety przeciwlotnicze, lecz także w świeżo wydrukowane wydania Koranu.
Wojciech Osiński
KUP E-WYDANIE